Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/073

Ta strona została przepisana.

i mięsa. Póki wszystkiego u wszystkich nie zjedliśmy i nie wypili, póty trwały zbiorowe wzajemne odwiedziny.
Największe jednak uroczystości odbywały się raz do roku w czasie przyjazdu do nas ks. Kowalewskiego, kapelana wojskowego i proboszcza wołogdskiéj guberni. Co rok na wiosnę był on obowiązany objeżdżać swoją parafią, ale nie nas wygnańców, bo te jego odwiedziny miały na celu tylko wojskowych katolików, znajdujących się w miejskich garnizonach. Cztery razy byłem świadkiem tych odwiedzin. Rząd nie chcąc wydawać pieniędzy na podróże kapelana, wszystkich żołnierzy katolików zebrał potém do Wołogdy i tém samém położył koniec wizytom proboszcza. Dzięki Bogu my mieliśmy dwóch księży odprawiających choć potajemnie obrzędy kościelne, ale Wygnańcy nasi w Ustsysolsku, których było kilkudziesięciu, musieli pozostać bez żadnéj pociechy religijnéj.
W kilka minut po przyjeździe ks. Kowałewskiego cała nasza polska kolonia była zawiadomiona i wszyscy biegli na jego powitanie. W Solwyczegodsku, równie jak i w innych powiatowych miastach, wyznaczone jest mieszkanie dla przejeżdżających bądźto oficerów, bądź urzędników i nazywa się sztabs-oficerska kwatera, należała się ona i naszemu proboszczowi, to téż w niéj się zatrzymywał, choć u samego siebie był tylko gościem i jak po mszy świętéj wyszedł z domu, tak dopiero na spoczynek powracał. Cały czas, jaki mu zbywał od obowiązków, przepędzał u nas. Nie wiem czy dla szpiegowania jego postępków, czy téż dla oddania mu czci, wyznaczony był jeden policyant do jego usług.
Zaraz na drugi dzień urządzała się publiczna kaplica w pokoju największym ze zajmowanych przez naszego proboszcza i ofiara święta odpra-