Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/075

Ta strona została przepisana.

się publicznie moim kucharskim talentem popisać i wybralem na to czas pobytu ks. Kowalewskiego u nas. Słyszałem od pana Desloges, najsławniejszego gastronoma naszych czasów, u którego w Rzymie najlepsze w mojém życiu jadłem obiady, że nie można ugotować dobrego obiadu na wielką liczbę osób, najwięcéj na siedm. Doświadczenie nauczyło mnie, że to wielka prawda. To téż i ja zaprosiłem tylko ks. Kowalewskiego, dwóch naszych księży, proboszcza S. z P. i gwardyana Bernardynów z R. O. T., dr. St. Gl. Kl. Pani Sw. już była wyjechała. Było nas tylko siedmiu. Z zaproszonych jednak trzéj ostatni musieli mi pomagać i służyć za kuchcików, bo sam nigdybym sobie nie był poradził. Stół był bardzo porządnie zastawiony, sreber pożyczyłem w mieście od kupca Rospopowa, serwety miałem swoje (ten zbytek jest uważany w Solwyczegodzku za niepotrzebny, serwet tam nie używają), innych téż przyborów łatwo dostałem. O punkt pierwszéj przyniesione wazę, ja do stołu usiąść nie mogłem, bo obecność moja była konieczną w kuchni, często nawet i Gl. musiał wstawać, bo mój Nikołka, nie przyzwyczajony do tylu gości na obiedzie, nie mógł sam podołać. Pamiętam jeszcze dziś, „le menu“ obiadu, z któregom niezmiernie się wtedy pysznił, bo w istocie był doskonały. Dałem zupę à la Colbert, majonez z nielmy (wyborna ryba), ozory z jeleni (wyśmienite jadło), kotlety baranie z róstu à la Soubise, salmis z jarząbków au vin de madere, filet ze sterleta po tatarsku, kapustę słodką, indyka pieczonego, beigne z konfitur ananasowych, krem kawowy, ser i konfitury. Indyk stanowił rzecz nadzwyczaj rzadką; w tamtych stronach, oprócz kur, żadnego drobiu nie znają, to téż ten indyk był mi w prezencie przywieziony z Moskwy (przeszło 200 mil przez kupca Rospopowa, a że przyszedł w zimie, więc się nie mógł zepsuć, Były wtedy dobre