dla mnie czasy, więc i wina kilka butelek mógłem postawić. Po skończonym obiedzie na rękach chciano mnie nosić za takie wyśmienite jadło i muszę przyznać, że było za co, bo wszystko było bardzo smaczne. Sam czuję, że więcéj miałem talenta do zgotowania tego obiadu, niż do pisania tych wspomnień.
Po czarnéj kawie i krótkiéj rozmowie, po oddaniu pochwał, ks. Kowalewski położył się trochę na mojém łóżku i przespał się godzinę, inni zdrzemali się po kanapach, ja zaś musiałem wszystko przygotować do przyjęcia gości wieczornych, bo reszta naszéj kolonii miała się zejść u mnie, dla spędzenia, wieczoru razem z kochanym proboszczem.
Nasze wieczory wygnańcze bardzo wczas się zaczynały, to téż około piątéj już ten i ów przyszedł i zapalono świece (nafty tam jeszcze nie znali). Nasz proboszcz każdego uprzejmie witał, każdego znał po imieniu i nazwisku, chociaż tak rzadko ich widywał i tak krótko. Około szóstéj zebrali się wszyscy co do jednego. Dziś nie pamiętam, ilu nas było wogóle, ale myślę, te przynajmniéj trzydziestu, bo i ze wsi kilkunastu przyjechało, dowiedziawszy się o przybyciu proboszcza, którego wszyscy miłowali i szanowali.
W kłopocie byłem z początku, co dać do wypicia takiéj znacznéj liczbie gości; herbaty? to nie dość, na wino nie stać mnie było, piwa tam nie mieli, wódki? nie wypadało, zresztą to za nadto po rosyjsku; ale wybawili mnie z tego kłopotu Żmudzini. „Niech pan grabis (grabis, miało znaczyć hrabia; ci Żmudzini mają dar szczególny, że żadnym językiem ma świecie nie umieją mówić) da krupniku.“ Krupnik mnie zastanowił „Co to jest?“ spytałem, „jak się to robi?“ „Trzeba nalać wódki w samowar, dołożyć parę funtów miodu, rozmaitych korzeni, następnie zagotować.“ Jak się rzekło, tak się stało, wkrótce krupnik był gotów,
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/076
Ta strona została przepisana.