Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/082

Ta strona została przepisana.

Nie było co mówić, jednakże to wcale nie miało przyspieszyć naszéj podróży, bo tam w zimie drogi są tak wązkie, że konie zaprzęga się jeden przed drugiego, gęsiego, a ten długi szereg tylko opóźnia jazdę.
Wyszedłszy do przedpokoju, ujrzałem tam trzech chłopów i dwóch małych chłopców, od 10 do 12 lat.
— A wy czego tu chcecie?
— Przyszliśmy cię baryń pożegnać; Siemion nam mówił, że już od nas odjeżdżasz do swéj rodziny.
Chłopi byli z téj saméj wsi, co Siemion i właściciele wynajętych koni, wszyscy mnie znali, choć nie tak dobrze, jak Siemion.
— Czyście wy powaryowali, czy co? Jadę tylko ztąd niedaleko do Girkonta.
— Ty tak mówisz, baryń, ale my wiemy, że ty na zawsze od nas odjeżdżasz; — szczęść ci Boże!
Nie mógłem ich przekonać, że się mylą, — Skończyło się na tém, że musiałem im dać na wódkę, a wtedy we wszystko uwierzyli. Chłopcy mieli być forysiami, bo inaczéj tam nie jeżdżą.
Ruszyliśmy koło 11 ze zwykłym w Rosyi hałasem. Siemion z bata trzaskał, forysie krzyczeli ma swoje konie: „Eh, wy sokoły! szeweliś!“ (ruszaj się). Mój pies Durak nie przyzwyczajony do takiego zgiełku i do tego, żebym ja wyjeżdżał — szczekał przeraźliwie i skakał do pyska przedniego konia; dzwon ogromny pod dugą i mnóstwo małych dzwoneczków, pouczepianych do chomąt, dzwoniły w najlepsze; jedném słowem, powstała wrzawa niesłychana.
Wyjechaliśmy przecież z miasta szczęśliwie, niespostrzeżeni od nikogo, ile że mój domek stał na uboczu i było już późno. Z początku wszystko szło dobrze. Pędziliśmy, co tylko konie wyskoczyć