środku lasu, jak nasze, sanki nie uderzą w jeden uchab, jak nie zatrzeszczą, i oto połowa ich z końmi naprzód popędziła, a my z drugą zostaliśmy na drodze.
Miła rzecz, w nocy, o półtory mili od najbliższéj ludzkiéj siedziby, w mróz trzaskający, siedzieć w lesie.
Jemszczyk zaraz zatrzymał konie i powrócił z połową sanek. Pokazało się, że wszelka naprawa jest nie możliwą, i że trzeba koniecznie jechać po inne. Nie tracąc czasu, furman nasz wsiadł na przedniego konia i co prędzej popędził po sanki, oraz po człowieka, który by nasze do siebie zabrał i naprawił, bo nie mogliśmy sanek Siemiona na drodze zostawić, ile, że były kute i kołodziéj mógł jeszcze z nich coś zrobić.
Czekaliśmy ze dwie godziny, ja niecierpliwiłem się, Girkont uspokajał mnie, a Wysoki śmiał się na całe gardło i nieustannie śpiewał. Nareszcie przyjechało dwoje sanek, jedne, żeby nas zabrać, a drugie po kawałki połamanych.
Reszta drogi odbyła się szczęśliwie, las przejechaliśmy bez żadnego przypadku, na ostatniéj stacyi już konie były przygotowane (bo tam po sanki jeździł nasz jemszczyk). I kiedy świtać zaczęło, stanęliśmy przed domem Girkonta we wsi Bereznawłocku.
Wsie rosyjskie bardzo smutny przedstawiają widok. Są one zwykle zbudowane wzdłuż szerokiéj drogi, dom od domu znajduje się w dość znacznéj odległości, to téż ciągną się bez końca.