cząć? Słyszeliśmy, że pan raczył wypaść z sanek.
Jak dawno pan raczy bawić w Solwyczegodsku? Ale ja nie raczę wcale, mnie gwałtem trzymają, ja bym dziś wyjechał z tego przeklętego miasta, gdyby mi pozwolono. Takie oświadczenie, nie zmienia jednak ich sposobu wyrażania się.
Umyliśmy się i ubrali zaraz, i zaczęli wołać o śniadanie, które miało być zarazem obiadem, bo już było po południu. Girkont wszystkie przywiezione prowizye zabrał do swojéj śpiżarni, aby niemi rozporządzać. Postawił przeto na drugim stole, bo jeden był dla nas nakryty, butelkę wódki i nalewki, i prosił starszynę z jego towarzyszami, by się raczyli; na ich usilną prośbę musiałem jednak przepić do nich, bo inaczéj byliby nie pili. Prosiłem ich do śniadania, ale wiedziałem, że nie przyjmą, bo u nich był post, a my jedliśmy mięso. Butelka wódki prędko wyschła, ile że zarząd gminny pije dobrze, i za kołnierz nie lubi wlewać. Poszedł właśnie Girkont po drugą butelkę, gdy zajechał pop, ze swoim diakiem. Znowu ceremonie, witania, ukłony, ale już nie tak nizkie. Pop i diak zaczęli ze świeżéj butelki, którą tylko co wniósł Girkont. Następnie musiał on iść i po trzecią i po czwartą. Pop zaprosił nas do siebie, mówiąc że nie możemy odmówić mu takiego szczęścia, obiecaliśmy, że za parę godzin przyjedziemy, a starszyna padając do nóg, prosił nas razem z popem do siebie na wieczór i na kolacyą, przyjęli także i jego zaproszenie. Goście się wynieśli, zostaliśmy sami i dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że Girkont, a szczególniéj jego gospodyni Stepanida, niestworzone rzeczy o nas na wsi mówili, o naszych bogactwach, o dostojeństwach, o łaskach u cesarza, i tym podobne brednie. Dla tego téż tak nas podejmowano.
Starszyna naznaczył dwóch chłopów jako straż
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/089
Ta strona została przepisana.