Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/091

Ta strona została przepisana.

samym domu, w którym się mieścił zarząd gminy, więc tam jechaliśmy. Przed domem stało ze dwustu albo trzystu chłopów, gdyśmy już podjeżdżali jak chłopi krzykną „hura!“ koń nasz się zląkł, skoczył w bok, sanie się przewróciły, a myśmy w śnieg wypadli. Chłopi zaraz przyskoczyli, wzięli nas na ręce i tak już zanieśli obydwóch, aż na ganek, powtarzając bezustannie okrzyki „hura!” Na ganku czekał mas starszyna w otoczeniu; z chlebem i solą na tacy, musieliśmy to z rąk jego przyjąć, następnie pytał się: „Czy nie raczyliśmy się potłuc, wylatując z sanek?“ Odpowiedziałem, „żeśmy raczyli nic sobie złego nie zrobić.“
Przyjęcie u starszyny było świetne; tylko kilku wybranym, najdostojniejszym gospodarzom dozwolono wstępu do pokoju i to musieli stać przy drzwiach. Nam dano zaraz herbaty z arakiem, wina nalewek, i różnych zimnych postnych przekąsek. Trzeba było swoją rolę utrzymać do końca i choć w części usprawiedliwić plotki Girkonta i Stepanidy, to téż choć z bólem serca, wyjąłem dziesięcio rublowy papierek i oddałem go starszynie, aby dał go chłopom na wódkę. Starszyna oddał papierek jednemu ze starostów, który zaraz wyszedł do sieni i wręczył go chłopom. Jeszcze głośniejsze dało się słyszeć „hura!” i wszyscy hurmem poszli do karczmy.
Starszyna chciał o ile możności uprzyjemnić nam wieczór, to téż niebawem, gdy sprzątnięto samowar, wśliznęło się do pokoju ze dwadzieścia młodych dziewczyn; powiadam wśliznęło, bośmy ich prawie nie słyszeli. Wszystkie były przystojne, przytém wyblanszowane i wyróżowane (wszystkie młode kobiety i dziewki bezwarunkowo się różują, i blanszują) i świątecznie przystrojone. Gdy się zeszły, starszyna wstał, przystąpił do mnie i pro-