Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/098

Ta strona została przepisana.

przyjechali, musimy się zastósować do okolicznoŚci, będziemy się bawić do upadłego.
— Właśnie pytał mi się starszy pisarz, mówił Girkont, czy panowie przyjmą u niego jutro rano śniadanie.
— Naturalnie! i jutro i po jutrze! co dzień, póki tu będziemy, wołał Wysoki, przecie po to przyjechaliśmy. Niech żyje Bereznawłock! jego popi i starszyny i pisarze!
— Ale powiedzcie mi proszę, zapytałem, zkąd ten wójt ma tyle wina i wcale dobrego?
— Ze wszystkich stron mu nawożą, odpowiedział Girkont, to z Archangielska, to z Wołogdy. Bogaci chłopi muszą się opłacać, inaczéj nie dawałby im paszportu, nawet z Petersburga mu przywożą.
— A czy dużo go jeszcze ma? zapytał Wysoki.
— Nie bój się, nie wypijesz.
— Powiedz mi, czy i pisarz ma takie wina?
— Jeszcze lepsze i więcéj, odpowiedział Girkont.
— Kiedy tak, to możemy spać spokojnie, rzekł Wysoki, już widzę, że z pragnienia nie umrzemy.
Stepanida, jak mogła najlepiéj, urządziła nam posłanie na połatkach, położyliśmy się, a w kilka minut smaczno zasnęli, nie przewidując, jaka burza srożyła się nad nami.

XXI.
Niespodziani goście. — Wyjazd do miasta.

Spaliśmy w najlepsze — nagle obudziło nas gwałtowne stukanie do drzwi.
— Aki djabli się tak dobijają, rzekł przeciągając się i ziewając Girkont.