Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/099

Ta strona została przepisana.

— Idź otwórz, to się dowiesż, odpowiedział mu na to Wysoki.
Girkont włożył bóty, odział się kożuchem i wyszedł. Po chwili usłyszeliśmy w sieni następujące zapytanie.
— Czy są u was Graf i Wysoki? — Są, odpowiedział Girkont.
— Tak i sława Bogu!
— A wie pan co? rzekł do mnie Wysoki, wszak to głos Jakowlewa.
— I mnie się tak zdaje.
Wtém drzwi się otworzyły i wrócił Girkont, a za nim weszło dwóch. policyantów z Solwyczegodska. Jeden z nich już wspomniony Jakowlew był wachmistrzem, a drugi Prełowski miał rangę podoficera.
W Solwyczegodsku wyznaczono czterech policyantów do pilnowania politycznych wygnańców; ci dwaj, co przyjechali, byli starszemi.
— A tam co takiego? zapytałem.
— Nic, odpowiedział Girkont. Tsprawnik widać stęsknił się za panami i przysłał, byście jak najprędzéj wracali.
— Żełajem zdrastwowat'! (życzemy zdrowia), zawołali obydwaj policyanci, zobaczywszy nas obydwóch na połatiach.
— A cóż tam się takiego stało? zapytał Wysoki.
— Niczewo (nic), Iwan Leońtiewicz nas przysłał, aby was najmocniéj prosić, abyście raczyli powrócić do domu.
— Dobrze, dobrze, — jutro i tak mieliśmy jechać.
— Nie. My zaraz ruszać musimy. Iwan Leońtiewicz tak rozkazał. Było już około 8 rano, ale jeszcze zupełna ciemność panowała. Zmiarkowałem, że opór na nicby się nie przydał, bo rozkaz mieli formalny,