Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— To i ja pojadę, rzekł Girkont.
— Z największą chęcią, siadajmy.
Przed domem stała gromada chłopstwa; gdyśmy wyszli, przywitali nas okrzykami „hura!” skłoniliśmy się im i siedli w sanki. Torbę Jakowlewa z kajdanami wzięliśmy z sobą.
Wysoki zawołał na jemszczyków „paszoł“ i jak wiatr ruszyliśmy z gościnnego Bereznawłocka.

XXII.
Co się działo w Solwyczegodsku podczas gdyśmy byli w Bereznawłocku — Wojna z isprawnikiem.

Trzeba przyznać, że rosyjska policya jest wcale zręczna, że isprawnik, jak chciał się coś o nas dowiedzieć, to się zawsze dowiedział. Prawda, że i na odwrót, gdyśmy chcieli wiedzieć co o isprawnku, albo wogóle o jakim interesie nas dotyczącym, tośmy się zawsze o wszystkiém z największemi szczegółami dowiedzieli. Nasza policya nie nosiła pałaszy i mundurów, ale wyrównywała jednak tamtéj. Składały ją zawsze dla nas łaskawe i litujące się nad naszém nieszczęśliwém położeniem — panie. To téż, gdyśmy przyjechali do miasta wieczorem, zaraz uwiadomiono nas o wszystkiém, co się tam działo od naszego wyjazdu.
Stanowy prystaw, Worsonofii Elpitiforowicz, któregośmy spotkali jadąc do Girkonta, wróciwszy do miasta, kazał się prosto zawieść do isprawnika, a chociaż to było w nocy, obudził go i doniósł (pomimo słowa honoru), że nas spotkał, a chociaż zapewnialiśmy go, że jedziemy do Girkonta, on jednak jest przekonany, że mamy zamiar uciec