dalszego powiatu za to, że nie umiał postępować sobie rozsądnie z politycznymi wygnańcami.
Zamiast tedy spodziewanego orderu na szyję, biedny Iwan Leońtiewicz wpadł w niełaskę, powiat, do którego był przeznaczony, był jeszcże odleglejszy i odcięli mu przytém od pensyi 500 rubli rocznie, przeznaczone tym isprawnikom, w których zawiadywaniu zostawali zasłani polityczni.
Co do nas, żyliśmy jak dawniéj, oczekując zmiłowania Bożego nad naszym nieszczęśliwym losem.
Na miejsce Iwana Leońtiewicza przysłano nam nowego isprawnika z Litwy, p. Merenville de Saint Clair.
Dnie schodziły za dniami, lata szły za latami, zmieniła się dwa razy karta środkowéj Kuropy, raz w 1866, następnie w 1870 roku, ale dla nas zmiany żadnéj nie było. Zdało się, że świat cały o nas zapomniał, i cóż w tém dziwnego? Kto może mieć nadzieję, że nigdy zaniedbanym i zapomnianym nie zostanie? Jedyną żmianą, jaka czasem zachodziła, było przybycie na wygnanie nowych osób, lub téż, ale to się rzadziéj zdarzało, oswobodzenie tego lub owego z naszych towarzyszów.
Dnia jednego, gdym wracał do domu a było to pod wieczór, spotkałem prowadzonego przez trzech żołnierzy skutego, obdartego, obutego w łapcie więźnia. Uderzyła mnie jego twarz szlachetna, powiedziałem sobie zaraz, że to Polak. Jużeśmy się byli minęli, ale zwróciłem się, dogoniłem ten smutny konwój, i zapytałem niewolnika po polsku: