zy tyle, co ja sam dałem. Spłaciłem zaraz kapitana i został mi jeszcze szczupły zapasik, którego jak najoszczędniéj postanowiłem używać.
Mieszkanie nająłem za cztery złp. miesięcznie, był to malutki pokoik, miałem przytém prawo gotować wspólnie z gospodarzami w ich kuchi. Teraz, gdy te czasy już minęły, wspomnienie ówczesnéj biedy nie budzi we mnie goryczy, choć naówczas, muszę tu wyznać, że takie raptowne przejście z dobrobytu do nędzy prawie, było nader bolesne. Zarobku nie można było znaleść żadnego, co się zowie żadnego, chyba tylko drzewo rąbać a tego dobrze nie umiałem, gdybym był nawet chciał to robić, pewnie nigdzie by mnie byli nie przyjęli i nikt był nie uwierzył, że chcę to robić dla zarobienia — a przytém brakło, mi i odwagi cywilnéj! Nieraz rano, patrząc w okno, z całego serca zazdrościłem, nazywając ich szczęśliwcami, tym, którzy z siekierą na plecach szli na zarobek, oni byli pewni, na wieczór dostaną, złotówkę albo czterdzieści groszy! Jednakże żyć trzeba było, opalać izdebkę także, wielu dawnych znajomych odwracało się odemnie, ale stare kapitanisko nie opuszczał mnie nigdy, jego sakiewka zawsze stała dla mnie otworem, mógłem z niéj czerpać ile tylko chciałem. Nie nadużywałem jednak jego dobrodziejstw, chociaż za każdym razem, gdym go prosił o pożyczenie rubla albo dwóch, mówił mi: „Ale dla czego nie bierzesz więcéj? Wiesz, że jestem sam na świecie, nia mam nikogo, na któregobym musiał zbierać, jak będziesz miał to mi oddasz.“ Poczciwy człowiek! Jakżebym był sobie dał radę bez niego? Bo nasza biedna Polonia w tém samém co ja znajdowała się położeniu.
Kilka słów muszę temu prawdziwemu memu dobroczyńcy poświęcić. Był on synem prostego chłopa z powiatu nikolskiego, graniczącego z sol-
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/116
Ta strona została przepisana.