Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/129

Ta strona została przepisana.

pięknie pochwalono w Przeglądzie Polskim.
Ponieważ o nim najwięcéj mówić mi wypadnie w tych otatnich ćwiartkach, będę go zatém nazywał jego imieniem autorskiém (son nom de guerre) Edwardem z Sulgostowa.
Z panem Edwardem poznałem się u jednego z moich kolegów na obiedzie. Przechadzając się razu jednego po ogrodzie, usłyszał dwóch ludzi mówiących po polsku, zbliżył się do nich, przemówił naszym językiem, jak bracia uścisnęli się, a pan Edward u jednego z nich był na drugi dzień na obiedzie, na który i ja zaproszony zostałem. Nazajutrz byłem u niego, ale fakt dziwny, który się powtarzał w całém mojém życiu, że z ludźmi, z którymi bliżéj żyć mi wypadnie, z którymi ściślejsze mają mnie połączyć związki przyjaźni, zwykle na pierwszym kroku jakiś chłód panuje. Tak się téż stało i z panem Edwardem. Ten przyjaciel najzacniejszy, którego przyjaźni co krok doświadczałem, który w najtrudniejszych chwilach stał się dla mnie aniołem opiekuńczym, na którym zawsze wspierałem się, jak na skale granitowéj, z tym to człowiekiem pierwsze spotkanie było zimne, całomiesięczne nawet stósunki, chociaż bliskie, przeszły tém zimnem. O panie Edwardzie, ty, który byłeś moim przyjacielem! ty, który w miejsce swego brata nadziałeś na siebie łańcuch i kajdany katorożnika| Ty, który widziałeś umierającego na swoich rękach tego brata w irkutskiéj turmie! Ty, który mnie wspierałeś w godzinach prób i boleści! Ty nareszcie, któremu w wielkiéj części zawdzięczam mój wyjazd z Uśtiuga, niech ci te słów kilka, z serca pochodzących, będą zapłatą za twoje szlachetne czyny.
Mam wielu nieprzyjaciół i to bardzo zawziętych, ale posiadając takiego jak ty przyjaciela,