Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/132

Ta strona została przepisana.

mentu oprócz skrzypiec, że niemożna się temu dziwić.
Trudno sobie tu wyobrazić, ile niektóre małe okoliczności, ale ciągle się powtarzające, sprawiały, że życie tam stawało się nieznośném. Drobna rzecz w gruncie, brak owoców, dawała się czuć bardzo dotkliwie. Kiedy je mamy, to nie wiele zważamy na nie, ale tam, właśnie może dla tego, że ich nie było, to się bardzo tęskniło za niemi.
Proszę sobie wyobrazić niektóre panie tamtejsze, bardzo ładnie wystrojone, w aksamity i pióra, podług najnowszéj mody petersburgskiéj, umiejące nawet powiedzieć „bon żur” albo używające wyrazu „un lavement“ kiedy chciały mówić o praniu bielizny. Otóż te panie, które nawet sprowadzały sobie arye Rossiniego i Verdego, które z wzniesionemi w niebo oczyma czarująco śpiewały „Casta Diva“ z Normy Belliniego — otóż te same panie nie widziały nigdy w swém życiu ani gruszki, ani jabłka, ani wiśni, ani śliwki, ani żadnego zgoła owocu, oprócz marchwi i rzepy. O zgrozo! one nie widziały, a nasza najprostsza, chłopka zajada w najlepsze te przysmaki. Normę śpiewają, a jabłek nie widziały! Mówiąc o kobiecie i o jabłku, mimowolnie na myśl przychodzi Ewa i Adam i raj. Miałem właśnie powiedzieć, że chociaż tam jabłek nie ma, ale... ale wolę zamilczeć.
W klubie bywałem często, szczególniéj na familijnych zebraniach, przecież odrazu poznałem tam współzawodnictwo dwóch różnych koteryi. Jedna składała się z czynowników (urzędników), druga z kupców. Czynownicy chcieli imponować swojemi stopniami, swojém znaczeniem, isprawnik nosił nawet zawsze ostrogi. Kupcy zaś pysznili się majątkiem i wielkiemi zdolnościami finansowemi.
Owóż tedy razu jednego na wielkim wieczo-