Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/134

Ta strona została przepisana.

klubu utopili „nieprzyjemne nienorozumienie“ w oceanie prostéj wódki.
V Uśtiugu, sposób życia zupełnie był różny od sposobu życia w Solwyczegodsku. Uśtiug w niczem się nie różni od mnóstwa innych miasteczek, to téż się o nim rozpisywać nie będziemy, a chociaż i tam rozmaite spotkały mnie przygody smutne i wesołe, dramatyczne i komiczne, jednak te zdarzenia, które chociaż świeższe, mniéj głęboko w pamięci mi utkwiły, bo nie miały w sobie nic charakterystycznego, nic takiego, co Francuzi nazywają piquant, W ogóle nic ich od pospolitości i powszedniości nie rozróżniało, a o czarnych punktach na horyzoncie mego życia wygnańczego postanowiłem zamilczeć. Być może, że mi przyjdzie jeszcze może kiedy ochota Uśtiug obszerniéj opisać, ale temu opowiadaniu będę musiał tak odrębny ton nadać, że przy obecnych wspomnieniach, ton ów fałszywie by zabrzmiał, tak, jak gdyby na uczcie po skocznych tonach walca albo mazura, naraz orkiestra zagrała marsz żałobny Szopena.
Jak już wspomniałem, od Nowego roku zamieszkałem sam, ale że już nie chciało mi Się zaprowadzać własnego gospodarstwa, ułożyłem się z swoimi gospodarzami i zacząłem u nich się stołować. Tak przeszedł koniec zimy, przeszły wiosna i część lata. Ogródek jednak dawnym zwyczajem uprawiałem, staranniéj nawet może, niż w Solwyczegodsku. Gdy przyszedł pamiętny dla mnie dzień 1 sierpnia, i musiałem opuścić zajmowane pomieszkanie. Właśnie okoliczności, które mnie do tego zmisiły, i co jeszcze z tego wynikło, opowiem może kiedyś.
Fatalność jakaś, jak widać, ścigała moje ogrodnicze próby, bo tak jak w przeszłym róku, gdy wszystko już dojrzewało, kazano mi wyjechać z Solwyczegodska, tak i teraz, musiałem się wyrze całorocznéj pracy i takich ślicznych bielutkich ka-