teraz nawet gdy to piszę, tak mi jakoś dziwnie na sercu; jest i żałość jakaś i radość, sam nie wiem, jak siebie zrozumieć.
W Smoleńsku spowiadałem się i znalazłem księdza jak może jeszcze nigdy w życiu. Spowiadałem się przynajmniéj ze dwie godziny, ale jak on ślicznie umiał mówić do serca, do serca katolika i Polaka, że nasłuchać go się dość nie mogłem.
Do Warszawy przyjechałem o 5 rano, w oberży byłem o 6. Stanąłem na Długiéj ulicy w hotelu Polskim. Ogarnąwszy się trochę, zaraz wyszedłem. Skręciłem na ulicę Miodową i wszedłem do kościoła OO. Kapucynów. Wszystko zastałem tam po staremu, najmniejszéj nie znalazłem zmiany, tylko tych biednych zakonników już nie było. Oh! jak miłe na mnie uczynił wrażenie ten stary znajomy kościół, w którym tyle razy modliłem się, kiedy jeszcze byłem dzieckiem wesołém i spodziewającém się wszystkiego od przyszłości!...
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/138
Ta strona została przepisana.
KONIEC.