Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Georgiana cofnęła rękę, którą Frania trzymała w swej dłoni.
— Nie chcesz mnie widzę zrozumieć, — rzekła, rumieniąc się z gniewu. — Znajdujesz, iż moje obawy są to dziecinne strachy. Mój Boże! czyżbym już nie miała przyjaciółki?
Łzy stanęły w oczach milordowej i Frania zawstydzona zamilkła.
— Wszystko można wytłómaczyć, — rzekła młoda kobieta z goryczą — i śmieją się z trwogi biednej kobiety, dopóki nie nastąpi katastrofa. Nie żądam od ciebie litości Franiu. Mówmy, jeżeli chcesz, o rzeczach bliżej cię obchodzących, żałuję żem cię tak długo memi sprawami zajęła.
— Ach! Georgiano, — odpowiedziała Frania z wyrzutem, — czy możesz w ten sposób do mnie przemawiać? Gorąco pragnę by twoje obawy okazały się nieuzasadnionemi i spodziewam się, że tak będzie. Ale błagam cię Georgiano, powiedz mi wszystko.
Milordowa Montrath milczała jeszcze czas jakiś, ale niebawem odezwała się znowu, gdyż obawy jej nie były udanemi i potrzebowała się z niemi zwierzyć.
— Przygotowałam się tedy do wyjazdu, — rzekła, — byłam smutną i miałam jakby przeczucie nieszczęścia. Działo się to temu dni kilka zaledwie. Siedliśmy do powozu, milord i ja, by się udać do przystani gdzie oczekiwał parostatek, udający się do Korbu. W drodze spotkaliśmy inny powóz i poznałam w nim zaczerwienioną twarz Maryi Wood.
— Dokąd to jedziesz Montrath? — zawołała mijając nas.
Milord nic nie odpowiedział a stangret zaciął konie. Gdyśmy zajechali do komory, ekwipaż pani Wood pędzący galopem, prześcignął nas znowu. Widocznie jechała wciąż za nami. Wysiadła i podeszła ku nam.
— I cóż mości Montrath, — rzekła, — rada jestem, żem tu przyjechała. Chciałeś mnie jeszcze wywieść w pole i tydzień cały musiałabym szukać twego śladu. Irlandya jest daleko. Sługa pani milordowej! — dodała, zwracając się do mnie, — znałam osoby, które tam zawieziono i które już więcej nie wróciły.
Kiwnęła mi głową, wstrząsnęła silnie ręką milorda i siadła do powozu, mówiąc nam: Do widzenia!
Poszliśmy na parostatek. Czułam się przygnębioną i blizką omdlenia.
Wiedziałam, ile ta kobieta kosztuje mojego męża.
Moje dochody i jego, stanowiące razem jedne z największych w trzech połączonych królestwach, nie starczyły dla zaspokojenia szalonych kaprysów tej kobiety i lord Jerzy, wiem o tem, musiał zaciągnąć pożyczkę.
Nigdy nie śmiałam go badać. Ale w dniu tym strach przezwyciężył moją nieśmiałość, zebrałam się na odwagę i zażądałam objaśnień.
— I cóż? — rzekła Frania.
— Lord Jerzy długi czas wzdragał się odpowiedzieć. Jego fizyognomia, zimna zazwyczaj, ale życzliwa, zachmurzała się w miarę jak się namyślał.
— Powiedziałem ci już, — odpowiedział wreszcie, — że to biedna waryatka, nic innego dodać nie mogę i proszę cię nie badaj mnie więcej.
Te ostatnie słowa były wymówione ostrym tonem, do jakiego nie byłam przyzwyczajoną.
Podróż odbyła się szczęśliwie. Naprzeciwko Galway przesiedliśmy się z parostatku na statek mniejszy, by łatwiej dostać się do portu. Majtkowie tego statku serdecznie przywitali jakiegoś wysokiego mężczyznę, przybyłego wraz z nami. Ściskali mu rękę po kolei, a wzrok ich stawał się groźnym, gdy spoglądali na lorda Jerzego.
Słyszałam jak dwóch z nich mówiło między sobą.
— Michey powrócił sam, Jessy nie żyje.
— Anglik ją zabił! — Zabił ją, by się módz ożenić z bogatą dziedziczką....
Georgiana zamilkła przygnębiona. Frania nie umiała znaleźć słów by zwalczać podejrzenia, mające niemal pewną podstawę. Wszystko zdawało się stwierdzać słuszność obaw młodej kobiety i Frania nadaremnie jeszcze wątpić usiłowała.
Zbrodnia widocznie spełnioną została.
— Nie opuszczę cię Georgiano, — rzekła Frania. — Jestem tylko biedną dziewczyną, ale jeżeli ci będzie grozić jakie niebezpieczeństwo, to je podzielimy.
— Dzięki ci moja droga! — rzekła milordowa Montrath nieco zaspokojona. — Będę się czuć silniejszą przy tobie. Żebyś wiedziała, jaką ciążką noc przebyłam i jak samotność mnie przestrasza! W pokoju milorda paliła się lampa aż do rana. Ten las, teraz samotny i milczący, był niezwykle ożywiony. Przy świetle księżyca widziałam jakieś niewyraźne cienie przesuwające się między drzewami.
Milordowa Montrath wstała i wyjrzała przez okno.
— Widzisz te ponure mury, — rzekła cichym głosem. — Nie było to z mej strony złudzenie Franiu! O północy widziałam czerwone światła wijące się wzdłuż tych wieżyc aż do szczytu ruin. Był to jakby odblask wielkiego pożaru. Myślałam, że oszaleję i gdyby mi tu przyszło pozostać dłużej samej Franiu, milord nie potrzebowałby zadawać mi śmierć!
Młoda kobieta wsparła bladą swą głowę na ramieniu towarzyszki, która aczkolwiek silniejsza od niej, ze strachem wysłuchała całej tej dziwnej opowieści. Pozostały obie czas jakiś milczące i pogrążone w dumaniu.
W tem liście w sąsiednim klombie zaszeleściały. Georgiana ścisnęła Franię za rękę. Mężczyzna ukazał się wśród krzewów i zdjął swą myśliwską czapkę, i oddając paniom uprzejmy ukłon.