— To on, — szepnęła Georgiana, — milord!
Frania podniosła na niego oczy i przyglądała mu się pod wpływem usłyszanej dopiero co dziwnej jego historyi. Usiłowała odnaleźć w jego rysach, coś okrutnego i krwiożerczego, ale nadaremnie. Fizyognomia lorda Jerzego wydała jej się ociężałą i dobroduszną.
Poczęła znowu powątpiewać; milordowa Montrath musiała niezawodnie szukać powodów do trwogi, w swej schorzałej wyobraźni.
Nie było nic w tym człowieku podobnego do owego portretu Sinobrodego, jak go Georgiana odmalowała.
Ta jednak cofnęła się jak ptak przestraszony. Lord Jerzy podszedł aż do okna. Ukłonił się pannie Roberts i rzekł:
— Spodziewam się Georgiano, żeś dobrze odpoczęła po podróży, ja spałem całą noc jednym tchem.
— Czuwał aż do rana! — szepnęła Georgiana, tak, że ją tylko Frania słyszeć mogła.
— Piękny poranek, — mówił dalej lord Jerzy. — Czyżbyś nie zechciała Georgiano zwiedzić swoje posiadłości?
— Jestem na twoje rozkazy, — odpowiedziała Georgiana drżąc cała.
I dodała, zwracając się do towarzyszki.
— Franiu, nie opuszczaj mnie na miłość Boską.
W kilka chwil później, Georgiana, Frania i lord Jerzy zeszli się u wrót parku. Przez te pare minut, których lord Montrath potrzebował dla zrzucenia rannego ubrania i przywdziania spacerowego, Frania miała czas pomówić z przyjaciółką i usilnie starała się uspokoić obawy młodej kobiety.
Frania była z początku bardzo przestraszoną opowiadaniem Georgiany. Kilka szczegółów tej dziwnej historyi dało jej do myślenia; zbrodnia wydawała się jej prawdopodobną, drżała na myśl o pogróżkach tej tajemniczej kobiety, która tak zapamiętale prześladowała jej przyjaciółkę. Ale Frania uległa temu wzruszeniu wbrew własnemu rozsądkowi i oburzała się przeciw samej sobie, iż mogła dojść do podobnego przekonania.
Przypominała sobie, iż Georgiana będąc małą dziewczyną, już lubiała tworzyć romanse. Codzienne życia dzieje układała dramatycznie i przyodziewała w tajemnicze szaty, najpospolitsze wypadki.
Miała szczególniejsze powołanie do przyozdabiania rzeczywistości. W wysokim stopniu posiadała owo romantyczne usposobienie, tak rozpowszechnione wśród Angielek. Żyła umyślnie w sztucznej atmosferze, urządzała świat jak teatr, ustawiając z wielką zręcznością dekoracye i akcesorya. Frania wiedziała to dobrze.
Nie chciała jednak występować otwarcie, przeciw temu co nazywała fantazyą Georgiany; pocieszała ją łagodnemi słowami, przyrzekła jej szczerą pomoc i powoli uspokoiła ją.
Przybycie męża oddziałało pomyślnie na usposobienie milordowej Montrath.
Gdy Frania ujrzała lorda Jerzego, przyszła jej do głowy pewna myśl, nie mająca związku z jej przyjaciółką. Przybyła do Montrath z pewnym zamiarem, który na chwilę zapomniany, stawał jej znowu w pamięci.
Lord Jerzy miał wielkie wpływy, a Frania chciała ocalić tego szlachetnego starca zagrożonego wyrokiem śmierci przez sędziów w Galway, a który był ojcem Morrisa Mac-Diarmida.
Lord Jerzy uprzejmie powitał obie panie. Ucałował rękę Frani, następnie Georgiany i podał im oba ramiona.
Weszli w cieniste aleje parku. Milord był w czułem usposobieniu, Georgiana mile przyjmowała jego zaloty i przechadzka odbywała się wesoło, wśród ogólnej harmonii. Frania już sobie wyrzucała swoje chwilowe obawy i obiecywała sobie niedawać więcej wiary podobnym komedyom. Słuchając opowiadania Georgiany, wyrobiła sobie o milordzie tak fałszywe wyobrażenie, iż nieruchoma twarz jego wydała jej się teraz pełną dobroduszności. Nabrała do niego tyle zaufania, iż po półgodzinnym spacerze, odważyła się przedstawić mu swoją prośbę tyczącą starego Milesa Mac-Diarmida.
Lord Jerzy, usłyszawszy to nazwisko stracił odrazu uśmiech, który go nie opuszczał od czasu wyjścia z pałacu. Spojrzał się ukradkiem na Franię i spuścił oczy.
— Powiadają, iż popełnił on obrodnię, — rzekł z cicha.
— On jest niewinny! — zawołała Frania z uniesieniem.
Georgiana, nieuprzedzona o niczem, przyglądała się przyjaciółce ze zdziwieniem. Lord Jerzy miał już czas przyjść do siebie i uśmiechnął się znowu.
— Zapewne, — rzekł, — panna Roberts jest doskonałym sędzią, ale nie spodziewałem się nigdy ułyszeć podobnej prośby z ust siostrzenicy p. Jozuego Daws.
Frania zarumieniła się mocno, lecz nie spuściła oczów.
— Mój wuj spełnia obowiązki przywiązane do jego posady, — rzekła, — a zdaje mi się, iż właśnie ta posada uprzedza go niekorzystnie względem każdego oskarżonego. Ale byłam obecną badaniu tego starca milordzie; widziałam, iż nie ma przeciw niemu żadnych dowodów i przychodzę cię błagać....