Badała naprzemian to skamieniałą fizyognomię lorda Montrath, to zmienione rysy biednej Georgiany; poczem zwracała oczy na wybrzeże. Kobieta ze statku stała na brzegu ze swemi czterema lokajami w wielkiej liberyi. Twarz jej była piękną, lecz ociężałą i jakby ogłupiałą. Mogła ona mieć około trzydziestu lat wieku. Była wzrostu słusznego i proporcyonalnie zbudowaną.
Ale dla widzów patrzących na tę scenę z góry przylądka Ranach, nabierała ona innego bardziej dramatycznego znaczenia, gdyż to kobieta śmiesznie przystrojona, okryta złotem, brylantami i jedwabiem, była to Marya Wood.
Dwaj lokaje uzbrojeni w szpady szli w awangardzie, a za nią postępowali dwaj pozostali, także z bronią w ręku.
Pomiędzy nimi szła Marya Wood, z głową wzniesioną do góry i wziąwszy się pod boki. Chód jej był chwiejny nieco, mniej jednak niż zwykle, tylko piuro od kapelusza, unoszone wiatrem, nadawało jej wojowniczą minę. Zdawało się, iż idzie na jakąś wojenną wyprawę.
Morris Mac-Diarmid usunął się by jej zostawić wolne przejście. Marya Wood spostrzegła go, rzuciła mu dwie sztuki złota, które Morris zostawił na ziemi.
— Piękny chłopak! — rzekła Marya Wood, — muszę wyjść za którego z tych biedaków irlandzkich, za jakiego tęgiego zucha jak ten tutaj i zmuszę lorda Montrath, by go adeptował i zostawił mu swe prawa dziedziczne.
Uśmiechnęła się na tę myśl i dawała znaki Morrisowi, który jej się przyglądał ze zdziwieniem.
Zbliżała się do stóp góry. Lord Jerzy, który jej na chwilę nie spuścił z oka, był zmuszony, chcąc się jej przyglądać dalej, wychylić się i oprzeć na parapecie.
Frania i Georgiana poszły za jego przykładem. Byli tak troje umieszczeni, jak na ganku i widzieli doskonale wszystko co się u ich stóp działo. Przyglądali się w milczeniu.
W chwili, gdy się wychylili by lepiej widzieć, scena skomplikowała się w dziwny sposób i stała się dla nich niezrozumiałą.
Marya Wood, znudzona milczeniem Morrisa, oglągała się na wszystkie strony, szukając ścieżki mogącej ją wyprowadzić z tego ciasnego wybrzeża. W mózgu jej, rozstrojonym pijaństem, myśli w ogóle, z wyjątkiem jednej, nie długo trwały. Była ona więcej niż napół waryatką i z całego zdrowego umysłu, zachowała jedynie tyle, ile jej starczyło na dręczenie lorda Jerzego. Na to jedno rozum miała. Nigdy nie zapominała tem, iż mogła sobie wszystkiego z nim pozwalać.
Spostrzegła ścieżkę prowadzącą do pieczary Muyr. Już zapomniała o Morrisie i o szalupie i skierowała kroki w tę stronę.
Lekki szmer dał się słyszeć w blizkości lorda Montrath i zdawał się pochodzić z zachodniej wieży zamku. Lord Jerzy spojrzał się niespokojnie w tę stronę; obie kobiety zwróciły także oczy ku wieży.
Po kilku sekundach jakiś przedmiot okrągły wyleciał z wieży otworem, którego ani lord Jerzy, ani jego towarzyszki widzieć nie mogli.
Przedmiot ten, upadłszy na ziemię, zsunął się najprzód wzdłuż muru, następnie zleciał po schodach Ranach i skacząc z kamienia na kamień, dostał się aż na wybrzeże, gdzie padł u nóg Maryi Wood.
Podniosła go. Był to okrągły owsiany chleb, stanowiący zwykłe pożywienie znacznej części wieśniaków irlandzkich.
— Ha! ha! ha! — zaśmiała się Marya Wood. — Irlandya nie jest tak głodną jak utrzymują, kiedy
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/105
Ta strona została przepisana.