Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Sam nie wiesz na co się narażasz Paddy! — rzekła. — Czy oddasz mi tę paczkę?
— Nie, — odpowiedział Morris.
— Prawdziwie przykro mi, że poranią tak dorodnego młodzieńca! — zawołała była służąca, przyglądając się Morrisowi okiem bystrym; — ale muszę odebrać tę paczkę. John i Mih, napadnijcie na niego z przodu, ty zaś Wilhelmie i ty Ryszardzie z tyłu i starajcie się rozbroić go, nie zadając mu śmierci.
Lokaje rzucili się, lecz Morris wymknął się z pomiędzy nich i stanął wsparty o skałę, podczas gdy tamci zawstydzeni ujrzeli się jedni naprzeciwko drugich.
— Zwróćcie się na niego! — krzyknęła Marya Wood, której krew zaczynała bić do głowy.
— Strzeżcie się! — rzekł Morris spokojnie.
Czterej lokaje niechętnie szli do walki. Ruszyli się jednak na głos swej pani i poszli naprzeciwko Morrisa w ściśniętym szeregu. Mac Diarmid podniósł w górę swój wielki kij. Usłyszano kilkanaście razy stuk drzewa o stal broni. Dwóch lokai padło z zakrwawionemi skroniami. Morris skorzystał z zamieszania i pobiegł ku brzegowi morza.
Frania złożyła ręce, uśmiechała się i w duszy dziękowała Bogu. Nie pierwszy to raz widziała Morrisa, wychodzącego zwycięzko z nierównej walki.
Nie trwała ona dłużej jednej minuty. Lokaje, nie wiedzieli dobrze, kiedy się Morris pomiędzy nimi prześlizgnął. Przyglądali mu się, gdy uchodził, zawstydzeni i oszołomieni.
Dwaj drudzy leżeli na ziemi i jęczeli.
— Gońcie go! gońcie go! — wołała Marya Wood, sama dając przykład pogoni.
Ale oni nie mieli najmniejszej ochoty szukać nowych guzów. Majtkowie stali w szalupie nad brzegiem morza, śmiali się i bili oklaski. Marya Wood biegła wciąż w ślad za Morrisem. Dobiegła do morza w chwili gdy tenże, nie spiesząc się bynajmniej siadał do szalupy.
— Dwadzieścia funtów! jeżeli mi go oddacie związanego, — krzyknęła.
Majtkowie pozdejmowali kapelusze z szyderczemi oznakami uszanowania.
— Czterdzieści funtów! — krzyknęła jeszcze, — sto funtów!
— Odbijcie od brzegu, — rzekł Morris.
Majtkowie odpłynęli do statku króla Lew, który stał na kotwicy w niedalekiej odległości. Marya Wood została się brzegu, pieniąc się ze złości i złorzecząc.
Montrath, Georgiana i Frania widzieli wszystko, ale znaczenie tej sceny, pozostało dla nich niewyjaśnione.
Frania nie próbowała odgadywać zagadki. Morris był ocalony, niczego więcej nie żądała.


V.
Dawna służąca.

Marya Wood przybyła do Galway rano, dnia tego. Montrath wyprzedził ją zaledwie o dwiadzieścia cztery godzin. Wieczorem w owym dniu, gdy go spotkała odjeżdżającego do Irlandyi, już była gotową do podróży. Służba jej w Londynie, aczkolwiek znaczna, nie wydała jej się dostateczną dla zamierzonej wyprawy. Podwoiła ilość sług i wyjechała na czele ośmiu lokai, nie licząc kobiet.
Wypadłoby jej czekać cały tydzień na parostatek udający się do Korku. Taka bagatela nie wstrzymywała jej bynajmniej. Najęła dla siebie cały statek, pod warunkiem, iż odpłynie nazajutrz rano i umieściła na nim swój powóz, swoje konie, swoich ośmiu lokai i swoje służące.
O wschodzie słońca Marya Wood tryumfalnie wstąpiła na pokład swojego statku.
Usadowiła się w swej kajucie, przystrojonej z przepychem, z dobrym zapasem araku i madery. Nie próżnowała podczas podróży; odwiedzała swoje konie, musztrowała lokai, przechadzała się po pokładzie, obiadowała sześć godzin dziennie i piła resztę czasu. Marynarze statku oświadczyli po tej podróży, iż nigdy jeszcze nie spotkali kobiety, będącej w stanie wypić tyle araku.
Osobie posiadającej tyle zasług, winien był los szczęśliwą podróż. Żadna też burza nie zbudziła zacnej niewiasty z błogiego stanu upojenia i te trzy dni podróży wydały się jej jakby jednym snem, przerywanym tylko częstemi libacyami.
Wielce by ją zakłopotano, spytawszy się, czemu ściga lorda Jerzego Montrath. Ten jej nigdy niczego nie odmawiał; na klęczkach zadawalniał wszystkie jej kaprysy.
Była to może instynktowna żądza zemsty nad człowiekiem, który był niegdyś jej panem, może wyrachowanie umyślne, by wciąż dać mu uczuć swą władzę, trzymać go na wodzy i niedopuścic chęci wydobycia się z pod jarzma.
Jeżeli taki był cel Maryi Wood, zadawała sobie zaprawdę trud niepotrzebny, gdyż biedny lord nie myślał się opierać. Płacił i płacił wciąż, prosząc łaski czasami, ale nie sprzeciwiając się nigdy.
Zmuszały go do tego powody, których groźne znaczenie można w kilku słowach objaśnić.
Marya Wood trzymała go pod straszą grozą, ściskając ją nim jak żelaznemi kleszczami.
Jeżeli Jessy O’Brien umrze, lord Jerzy jest zabójcą, dopóki zaś Jessy O’Brien żyje, lord Jerzy jest dwużeńcem.
Wprawdzie w obydwóch razach Marya Wood była wspólniczką zbrodni i gubiąc lorda, musiałaby