powozu, tryumfalnie wjechała do miasta, gorączkowo zajętego wyborami.
Ulice były przepełnione. W świąteczne dnie ludek wcześnie wstaje, wszystkie szynki były otwarte, poteen płynął już strumieniem. Powóz Maryi Wood posuwał się zwolna przez przepełnione ulice, dwóch lokai siedziało na koźle z przodu, dwie służące na koźle z tyłu, sześciu lokai stanowiło pieszą eskortę.
Poczciwi ludziska z Connaught, zebrani w Galway, nie umieli powiedzieć, co to za księżna zaszczyca ich odwiedzinami.
Dostojne imie krążyło z cicha z ust do ust, kilka głosów odezwało się:
— Niech żyje Jej Królewska Mość!
Marya Wood uprzejmie kłaniała się ręką i rozdawała wśród ludu gwineye i szylingi. Tłum zachwycony wrzeszczał obsypując ją błogosławieństwem. Rzucano w górę kapelusze, wykrzykiwano wesołe wiwaty a kumoszki szeptały sobie z cicha z uszanowaniem:
— Musha! jakże jest piękną nasza królowa!
— Lecz gdzież jest książę Albert? — zapytała stara wiedźma Dorota.
— Arrah! — szeptał Ja n Sligg, bezkontraktowy dzierżawca, spoglądając zazdrosnem okiem na czerwoną liberyę lokai, — o to jest sześciu generałów nie patrzących na biedny lud wzgardliwem okiem!
I wszyscy poczęli krzyczeć: Niech żyje Jej Królewska Mość!
Marya Wood nie posiadała się z radości. Popularność każdemu jest miłą, nawet waryaci rozkoszują się owacyami tłumu. Marya Wood rozdzieliła już wszystkie pieniądze, które przy sobie miała, gdyby pugilares zawierający całe jej mienie, nie był zapakowany, byłaby go niezawodnie rzuciła cisnącej się na około jej powozu tłuszczy.
Okrzykom i wiwatom nie było końca. Dawna służąca na seryo upajała się niemi, a za żadne skarby świata nie sprzedałaby i cząstki tego niespodziewanego tryumfu. Wreszcie dojechała do hotelu. Generałowie otworzyli drzwiczki od powozu i wsparta na ich ramieniu wyszła majestatycznie i za nią zamknęły się drzwi. Długo jeszcze jednak pod oknami rozlegały się okrzyki na cześć dostojnej monarchini...
Podczas gdy zajadała śniadanie, jeden z generałów udał się do portu, by zamówić czółno dla przepłynięcia zatoki.
Statek króla Lew, był najładniejszym i najzgrabniejszym ze wszystkich stojących w przystani, lokaj Maryi Wood, wybrał go też dla swej pani.
Byłaby wolała przybyć do Montrth w swoim wspaniałym ekwipażu, ale droga z Galway na przylądek Ranach była niedostępną dla powozów.
Po dwugodzinym wypoczynku, pani Wood wyszła z hotelu i siadła do powozu, kazawszy wprzódy przystroić konie w zielone kokardy, na cześć Irlandyi. Tłum cisnął się jeszcze, gdy przejeżdżała, lecz już nie brano ją za królowę. Przez te dwie godziny inne wieści poczęły krążyć od jednego szynku do drugiego, a z nich najprawdopodobniejszą wydała się ta, iż dostojna pani przybyła do Galwaye, jest małżonką Daniela O’Connella, który niedawno temu ożenił się był w sekrecie z młodą dziewczyną z Kilkenny.
Nie towarzyszyły też jej poprzednie głośne wiwaty, lecz raczej serdeczne oznaki uszanowania i sympatyk.
— Niech Bóg nad nią czuwa i Najświętsza Panna jej strzeże, — mówiono. — Stary Dan jest dobry znawca, zacna dusza! Umiał dobrze wybrać na honor! Co to za piękna kobieta!
— Przybędzie on tutaj, przybędzie niezawodnie! jeszcze przed południem zobaczymy ich spacerujących razem pod rękę po ulicach.
Marya Wood leżała napół wyciągnięta w powozie, wsparta na poduszkach. Cała ta wrzawa zaledwie dochodziła jej uszów. Znajdowała się ona w tem napół sennem usposobieniu następującem zwykle po nadmiernem piciu.
Król Lew i jego majtkowie nie byli tak łatwowierni jak poczciwi wieśniacy, przybyli w dniu tym do Galway. Marya Wood wydała im się taką, jaką była w istocie: to jest pijaną; ale miała piękne piura u kapelusza, aksamity i brylanty. Przyjęto ją też na statku z wielkiemi oznakami uszanowania i śmiano się z niej tylko pocichu.
Wzięła z sobą czterech lokai, reszta pozostała w Galway wraz ze służącemi. W rzadkich chwilach przytomności ogarniały Maryę Wood pewne obawy i przypominała sobie, iż lordowi Jerzemu Montrath wielce zależało na pozbyciu się jej. A w tym oddalonym kraju, mogła się nadarzyć sposobność dość szczęśliwa, by zwalczyć apatyę lorda.
Z tego to punktu widzenia, ów zbytek lokai, afiszowany przez Maryę Wood, przedstawiał pewną korzyść, jak również i cały hałas, jaki wzniecała za sobą.
Jak tu zgładzić cichaczem, mimo najszczerszej chęci, osobę, której przybycie zrobiło takie wrażenie i która pozostawiła za sobą całą armię służących, mogących poszukiwać jej w razie danym.
Czy to w skutek przezorności, lub nie, Marya Wood była jednak uzbrojoną jak na wojnę; prawdopodobnie musiała przewidywać możliwość konieczności obrony, gdyż czterej lokaje, którzy wsiedli z nią na statek, mieli ukryte szpady, pod liberyjnemi płaszczami.
Też po wielkiej bitwie, którą przegrali z Morrisem Mac-Diarmid, Marya Wood wpadła w szalony gniew.
Wróciła do nich i zbiła ich, wymyślając od ostatnich słów. Kazała rannym wstać natychmiast i iść za sobą ścieżką urowadzącą do pieczar Muyr.
Na całym świecie lokaje znoszą dobrze opłacane
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/109
Ta strona została przepisana.