Uśmiechnęła się i rzekła głośno:
— Niech przepadną oranżyści! Jestem królową poczciwych ludzi z Galway, czy wiesz o tem moja pani? Ha! ha! jestem kobietą bogatą, mam czterech lokai tutaj, czterech zostawiłam w Galway. Któż by się odważył mnie zamordować?
Obie młode kobiety spojrzały na siebie.
Montrath z gniewem ruszył ramionami.
— Siądź no przy mnie Montrath, — rzekła Marya Wood, — i nie ruszaj ramionami, gdyż nie chcę się dzisiaj gniewać. Siadajże.
Lord Jerzy usiłował się uśmiechnąć, przysunął sobie fotel i usiadł.
— Gdzie jest Robert Crackenwell? — zapytała Marya Wood. I nie czekając na odpowiedź, dodała: — Na honor, ten Paddy, którego spotkałam na wybrzeżu, to najpiękniejszy chłopiec w święcie! Ty Montrath dałbyś wiele, by się dowiedzieć końca całej historyi. Wyobraź sobie, że ten łotr popsuł czaszki dwom z moich lokai i ukradł mi moją paczkę bielizny... za którą milordzie dałbyś natychmiast tysiąc gwinei.
Montrath, udając obojętność, przysłuchiwał się jednak uważnie. Kilka słów wymówionych już wprzódy, przez byłą służącę, obudziło do żywego jego ciekawość.
— Widziałem tę walkę, o której wspominasz. Te panie i ja byliśmy u stóp wieży zamku Diarmidów i przyglądaliśmy się wszystkiemu, wsparci na parapecie.
Marya spojrzała na niego zaniepokojna, lecz niebawem uśmiechnęła się.
— Głupia jestem, — szepnęła, — góra jest za wysoka byś z jej szczytu mógł czytać milordzie przez moje ramie, jak ten piękny chłopiec Paddy. Ha! ha! prawdziwie, pani milordowa tam była i ta piękna panienka także. Musieliście się doskonale zabawić wszyscy troje, gdyż Jan i Wilhelm przewrócili się jak zwierzęta, a ich szpady tyle zaważyły co pióro, wobec tęgiego kija tego Paddy!
— Ależ z jakiego powodu ta walka? — zapytał Montrath nieśmiało.
Frania i Georgiana nastawili uszów.
Marya spojrzała się na lorda z pod oka i zwolna pokręciła głową.
— Gdybym ci to powiedziała milordzie, wiedziałbyś prawie tyle co i ja... już i tak bieda, ze ten Paddy podchwycił połowę naszego sekretu.
Montrath spojrzał na nią z przerażeniem.
— Naszego sekretu! — powtórzył, — jakiś człowiek zdołał podchwycić?...
— I piękny mężczyna słowo daję! słuszny, dobrze zbudowany z długiemi włosami, z ognistym wzrokiem....
— Ale cóż on wie? o kimże mówisz?
— On to wie, cobyś ty się chciał dowiedzieć, Montrath.... Co on za jeden... zaprawdę sama nie wiem; nazywam go Paddy, gdyż na trzech pożeraczy kartofli, dwóch się przynajmniej tak nazywa. Ale mam pewne powody wnosić, że jego prawdziwe imie jest... zaczekajno... jakież to imie było wypisane na tym szmacie?... Zdaje mi się, że Morris.
— Morris! — zawołał lord, drżąc cały.
— Tak jest, zdaje mi się, że Morris... lecz mnie jest to zupełnie obojętne.
— I on wie coś?...
Milord nie dokończył rozpoczętego zdania. Rzucił okiem na obie młode kobiety, które chciwie zdawały się wyczekiwać na jego słowa.
Prania zwłaszcza pochyliła się naprzód niespuszczając z niego oczów, zdawała się jeszcze bardziej zaciekawioną od Georgiany. Ciekawość jej bowiem była teraz podwójnie podbudzoną, a bodaj czy to co się tyczyło Morrisa, nie przeważało teraz w jej myśli.
Nie mogła już z zupełną swobodą umysłu zajmować się położeniem Georgiany. Myśl o Morrisie opanowała ją całą. Te przedewszystkiem chwytała słowa, które się jego tyczyły. Odgadywała, iż nowe zagraża mu niebezpieczeństwo. Wobec tej obawy wszystkie inne bladły.
Jednak wypadki tajemnicze zaszłe tak szybko jedne za drugimi od kilku godzin, zmieniły jej opinię o lordzie Montrath. Widziała teraz, iż trwoga Georgiany nie była płonną. Zbrodnia tkwiła w głębi sumienia lorda Jerzego i władza nad nim, takiej szczególnej istoty jak Marya Wood, tylko tym sposobem, wytłómaczoną być mogła.
Ale zamiast lękać się następstw tej zbrodni dla swej przyjaciółki, Frania myślała tylko o Morrisie.
Morris stał się przeciwnikiem lorda! Imie jego w ustach Jerzego Montrath, brzmiało groźnie.
Z rozmowy Maryi Wood z lordem widać było, iż tenże miał powody lękać się Morrisa. A biada być postrachem człowiekowi, nie cofającemu się przed morderstwem.
Frania słuchała też z natężoną uwagą. Usiłowała odgadnąć zamiary lorda, by je zwalczać. Za jaką nie bądź cenę, chciała bronić Morrisa, gdyż w miarę jak mu większe groziło niebezpieczeństwo, Frania czuła, iż go więcej kocha.
Montrath tylko rzucił okiem na obie kobiety, ale spostrzegł ich natężoną uwagę i zakłopotanie jego wzrosło. Pomiędzy Maryą Wood, o której wiedział, iż go nie będzie oszczędzać i młodemi kobietami, których wzrok czuł utkwiony w siebie, był jak na mękach.
— Patrz Praniu, — szepnęła milordowa Montrath, do ucha towarzyszki, — patrz jak on cierpi i jaką szczególną władzę ma ta istota nad nim.
Frania nic nie odpowiedziała, giestem poprosiła o milczenie, gdyż jeszcze wymówiono imie Morrisa.
— Ten Morris, — rzekł Montrath, zniżają głos
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/111
Ta strona została przepisana.