aż do niewyraźnego szeptu, — wyrwał ci jakiś przedmiot. Widziałem to. Na miłość Boską Maryo, co to był za przedmiot, czy on ma związek z naszą tajemnicą i co mnie zagraża?
Marya ziewnęła.
— Mówże głośniej, — rzekła. — Te piękne panie nachylają się jak mogą a nie mogą cię słyszeć.
Montrath wstał zarumieniony z gniewu, otworzył usta i spojrzał na żonę z irytowanym wzrokiem. Chciał już krzyknąć brutalnie, wstrzymał się jednak i zbliżył się do obydwóch kobiet z wymuszonym uśmiechem.
Wziął rękę Georgiany i pocałował ją.
— Proszę cię, — rzekł łagodnie, — idź do swego apartamentu. — Ta nieszczęśliwa, — rzekł nachylając się do ucha żony, — nie może wyjawić pewnej tajemnicy, w obecności nieznanej sobie osoby, — wzrokiem wskazywał na Franię, która natychmiast wstała.
— Do widzenia Georgiano! Wytłómacz mnie przed panną Roberts.
Georgiana wstała nie wyrzekłszy ani słowa. Marya Wood podniosła głos jak gdyby chciała zadać kłam milordowi.
— Cóż to! cóż to! — rzekła, — te piękne panie porzucają nas. Tem gorzej, nudzę się sama z tobą Montrath.
Obie kobiety przeszły przez próg i zamknęły drzwi za sobą.
Montrath zasłonił twarz rękami. Nie potrzebował już panować nad sobą, jęknął z głębi piersi.
— Ja umrę Maryo! Zabijasz mnie!
— Czyż nie mówiłam! — zawołała Marya. — Nie ma nudniejszego człowieka niż ty Montrath, gdy się zostaję z tobą sam na sam. Cóż u kroćset! jeszcze nic nie powiedziałam tej młodej kobiecinie i powinienbyś być mi za to wdzięcznym!
— To u ciebie nazywa się nic nie powiedzieć? — odpowiedział żałosnym tonem lord; — ależ twoje półsłówka gorsze są niż całkowite wyznanie.
— To pocóżem się wstrzymywała! — rzekła Marya Wood spokojnie, — innym razem powiem wszystko otwarcie.
— Maryo! Maryo! mniej litość nademną, co ja ci zawiniłem?
— Nic, ale cóż to szkodzi? Twój koń milordzie, także ci nic nie zawinił, a jednak smagasz go nielitościwie. Każdy ma swe kaprysy.
Montrath przygryzł sobie wargi aż do krwi. Zaczął chodzić po pokoju szybkimi krokami.
Marya czas jakiś zostawiła go w spokoju, wreszcie tupnęła nogą.
— No Montrath! no! — rzekła tonem bakałarza strofującego malca, — chodź usiądź przy mnie i załatwijmy nasze rachuneczki.
Montrath natychmiast usłuchał.
— Nie chcesz mi powiedzieć, czego mogę się lękać od tego Morrisa?
— Zkądże chcesz bym to wiedziała?
— Gdyż ten Morris był narzeczonym Jessy O’Brien.
— Zaprawdę! — rzekła była służąca, — biedny chłopiec! w takim razie Montrath miej się na baczności!
— Na litość Boską, powiedzże mi....
— Chętnie, a zatem powiadam ci, że mi potrzeba tysiąc funtów i to natychmiast, nie mam już grosza.
Twarz milorda nie zmieniła się bardziej, gdyż już żadna boleść więcej zmienić jej nie mogła, tylko obiema rękami schwycił się za piersi.
— Honorem ci zaręczam Maryo, — odpowiedział jej, — daje ci słowo szlacheckie, że już ci wszystko oddałem. Nic nie posiadam....
— Ba! — rzekła dawna służąca, — wieleż to razy powtarzałeś mi to samo, a w końcu zawsze się znalazło. Cóż do kroćset! milordzie, — dodała marszcząc brwi, — zmuszasz mnie do podróży, a nie chcesz za nią zapłacić. Pojechałeś do Irlandyi, musiałam przecie jechać za tobą, by zobaczyć w jakim stanie są nasze majątki. Najęłam parostatek dla siebie samej, wypadło mi powiększyć służbę, rzucić trochę złota tym poczciwcom z Galway, którzy mnie wzięli za królowę. Trzeba było słyszeć jak wołali: Niech żyje nasza miłościwa królowa! Chciała bym mieć pod ręką wartość wszystkich twoich ziemskich posiadłości, milordzie, by ją rzucić tym prostakom. Ty tego nie rozumiesz Montrath, który jesteś dusigroszem, że sama podróż z Galway tutaj kosztowała mnie sto gwinei.
— Sto gwinei! — powtórzył biedny lord.
— Sto gwinei, tak jest, a jeszcze najęłam tylko zwyczajny statek żaglowy z dwunastoma ludźmi załogi. Wolałabym fregatę albo okręt wojenny.
— Ależ to szaleństwo! — rzekł Montrath.
Marya ruszyła ramionami.
— Każ przynieść araku, — rzekła, — a tym razem, niech nie zabierają flaszki.
Lord Jerzy zadzwonił. Lokaj wrócił z tacą i postawił ją na stoliku przy Maryi Wood.
— Tak to lubię, — rzekła, nalewając sobie pełną szklankę, — będziemy mogli rozsądnie pogadać. Montrath, piję za zdrowie twoich obydwóch żon!
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/112
Ta strona została przepisana.