Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/118

Ta strona została przepisana.

wśród snu, ale skargi jego nie zdawały się dochodzić aż do uszów Katti.
— Nie mogę tu dłużej pozostać, — wyszeptała złamanym głosem, — muszę dom ten opuścić. Jestem córką Lukassa Neale. Lukass Neale zginął zamordowany.... Owen! mąż mój!... Zdaje mi się, że mnie jeszcze kocha... ale tu przed oczyma... wciąż mi stoi blada postać mojego ojca.
Zamilkła i wyprostowała się na krześle. Włosy sprowadzone na przód głowy, zakryły jej cały policzek.
— Czy mnie kocha jeszcze, — rzekła dalej, — alboż mogę wiedzieć?
Źrenica błysnęła z pod długich rzęs i zatrzymała się na Owenie.
Spi, — rzekła, — jaki on piękny! Boże mój, Boże! Już o wszystkiem zapomniałam!... zapomniałam za prędko, Panie mój! mnie nie wolno być szczęśliwą!
— Ani kroku dalej! — rzekł Owen szybkim głosem wśród snu, — nie zabijajcie jej! ja ją kocham!
— Czy on o mnie mówi? — wyszeptała młoda kobieta z gorzkim uśmiechem.
Wzrok jej spoczął na Owenie, który leżał wciąż z ustami napół otwartemi, oddychając ciężko. Wstała i stanęła przed łóżkiem. Ręce założyła na piersi. Na twarzy jej malowało się straszne zniechęcenie.
— A chociażby mnie kochał, — rzekła, — czegóż mi się jeszcze wolno spodziewać. Muszę się oddalić, kiedy mnie opuścił by stanąć na wezwanie tego tajemniczego sygnałowego ognia, gorejącego u stóp wieżyć zamku Diarmida. O mój biedny ojciec! mój ojciec!
Przycisnęła obie ręce do zbolałego serca i wzniosła oczy ku niebu.
— Sił mi brak, — mówił Owen wśród snu, — podnieść jej nie mogę, a tam ci nadchodzą!
Katti nie zrozumiała, była bowiem bez przytomności gdy ją Owen uniósł w swych objęciach. Usiłowała odgadnąć znaczenie słów jego.
Myśl, że Owen, jako członek tajnego stowarzyszenia mógł wziąć udział w morderstwie jej ojca, zabiła by jej szczęście na wieki.
— Ocalona! — zawołał nagle Owen, podniósłszy się napół na łóżku i padł znowu westchnąwszy głęboko.
Katti przyglądała mu się niespokojnie, czekając dalszych słów. Nawał myśli wstrząsał mózgiem biednej kobiety.
Od tej chwili sen Owena był spokojny i cichy.
Katti przyglądała mu się jeszcze uważnie czas jakiś. Oczy się jej zwilżyły.
— To o mnie mówi, — rzekła, — zdaje mi się, że o mnie! Byłam przy nim tej nocy, gdym się obudziła.
Pochyliła się zwolna i złożyła pocałunek na czole śpiącego Owena. Potem uklękła i modliła się za niego. Powstawszy, zarzuciła na plecy ciężki, nie wyschnięty jeszcze burnus czerwony.
Chwiejnym krokiem zbliżyła się ku drzwiom. Przed progiem odwróciła się jeszcze by spojrzeć na Owena. Serce się jej krajało.
Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze, walcząc sama z sobą i mówiąc:
— Mogę zaczekać przecie chwilkę, gdy będzie blizkim obudzenia się, odejdę.
Owen poruszył się tak, jakby się miał obudzić. Zebrała się na odwagę i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią z łoskotem, który się odbił aż w głębi jej duszy. Ostatni to już raz miała go słyszeć.
Michey i Sam spali jeszcze na wspólnej pościułce ze słomy.
Katti przeszła przez salę niepostrzeżona.
Wydostawszy się na dwór pobiegła na górę.
Czerwcowe słońce rozlewało na około swe ożywcze promienie. Wszystko w przyrodzie było wesołe, spokojne, uśmiechnięte. Katti szła ciężkim krokiem, łkania wznosiły jej piersi, nie mogła płakać, łzy zaschły jej w oczach. Dokąd szła? sama nie wiedziała. Chciała tylko uciec daleko, daleko od utraconego szczęścia.
W chwili gdy odeszła, Owen znajdował się już w tej fazie uśpienia, że za lada szelestem otwierają się oczy. Łoskot zamykających się drzwi zbudził go też. Usiadł na łóżku i obejrzał się na około pokoju.
— Katti, — rzekł, — gdzie jesteś?
Biedna Katti, nie mogła odpowiedzieć. Mijała właśnie w tej chwili ostatnie drzewa dębowego lasku otaczającego folwark Mac-Diarmida. W miarę jak się oddalała od domu, siły jej wracały, postać wyprostowała się, odzyskiwała wolę i szła krokiem szybszym i pewniejszym.
Owen zdziwił się, że wołanie jego pozostało bez odpowiedzi. Zwykle, na głos jego, Katti przybiegła wesoła i uśmiechnięta. Nie zaniepokoił się jednak w pierwszej chwili. Wspomnienie wypadków nocnych nie wróciło mu jeszcze. Zawołał po raz drugi, ale bezskutecznie. Leżał na łóżku w ubraniu, wstał zatem.
Nie znalazł odzieży Katti na zwykłem miejscu i spostrzegł zaraz brak czerwonego burnusa, którj młoda kobieta zwykła była nadziewać tylko gdy się udawała w dalszą drogę. Pierwszy raz zaniepokoił się.
— Biedna Katti! — wyszeptał, — co ja jej powiem? jak jej powrócę utracone szczęście?
Rzucił okiem na drzwi od wspólnej sali, pilno mu było ujrzeć Katti i lękał się z nią spotkać. W sali nie było nikogo, prócz dwóch braci śpiących, drzwi wchodowe były otwarte.
— Katti wyszła bezemnie, — rzekł smutnie Owen, — pewnie siedzi w lasku w cieniu drzew.
Westchnął głęboko, zwykle nie przechadzali się nigdy wśród gór jedno bez drugiego.
Wyszedł i postąpił machinalnie kilka kroków. Przenikliwym wzrokiem, w którym się już malowała trwoga, spojrzał ku szczytowi góry. Okrzyk zadowole-