dwa razy. Posłuchaj mnie zacny panie. Miej litość nademną i nad sobą samym. Nikt dzisiaj nie spi w folwarku Lukassa Neale i dostaniemy obydwaj kulami w głowy zanim dojdziemy do pokoju Anglika. To niezawodne, wierzaj mi Wasza Wielmożność, niechybne drogi paniczku!
Mężczyzna w karriku schwycił go za kołnierz od koszuli. Pat jęknął tylko i wsadził brudne palce między rozczochrane włosy.
— Ruszaj! — rzekł nowo przybyły.
— Idę już, kiedy sobie pan mój tego życzy, idę złotko moje, — rzekł Pat, — ale niech ci Bóg moją śmierć wybaczy.
Zrozumiał, iż byłoby niebezpiecznie opierać się dłużej rozkazom przybysza i wszedł do budy dla wdziania starych swych łachmanów, poczem poszedł wzdłuż parkanu.
Pat przez cały wieczór, biegał za interesami nie mającymi nic wspólnego z dobrem jego pana, a teraz otwierał wrota nieprzyjacielowi. Zły był z niego dozorca.
Mężczyzna w karriku i on skradali się po za owocowemi drzewami i starali się stąpać jak najciszej idąc po murawie. Tak doszli aż do głównego domu nie natrafiwszy na żadną przeszkodę. Weszli.
Ciemno było na korytarzach i na schodach. Obaj towarzysze usłyszeli jakieś głosy przytłumione i niespokojne. Pat powiedział prawdę, mało kto spał tej nocy w folwarku Lukassa Neale, a plakaty porozlepiane na ulicach w Galway wystarczyły do wzbudzenia trwogi i czujności. Właśnie wskutek tych rozmów, nie dosłyszano cichego stąpania przechodniów skradających się wśród ciemnego korytarza. Tak, że szczęśliwie doszli oni do celu wyprawy.
— Oto jest pokój Anglika, — rzekł Pat na pół umarły. — Czy mogę już odejść.
— Nie, — odrzekł tamten, — czekaj na mnie tutaj, będziesz mi jeszcze potrzebny.
Otworzył drzwi i wszedł. Pat na pół omdlały pozostał na korytarzu. Niebezpieczna to gra służyć jednocześnie dwóm panom, jak to Pat czynił, a zbytnią odwagą poszczycić się nie mógł. Przytulił się też do muru, stłumił oddech, lękając się, iż go w każdej chwili żylasta ręka dzierżawcy folwarku schwyci za czuprynę.
Pokój Anglika, był oświecony tylko trzcinową świecą umieszczoną w kącie. Na łóżku leżał wyciągnięty mężczyzna. Przy nim na krześle siedziała młoda i piękna dziewczyna z głową w tył przechyloną i z zamkniętemi oczami. Zapewne miała czuwać nad rannym, ale sen ją zmorzył i zasnęła.
Spiąć uśmiechała się, przyjemny sen rozweselał ją widocznie a czysta jej dziewicza dusza malowała się na jasnem czole.
Ranny miał oczy otwarte. Rysy jego słabo oświecone oddalonem światłem, były regularne i szlachetne, ale wzrok jego był sztywny, ponury, jak gdyby zasypiał snem wiecznym. Piersi zostawił nie osłonięte kołdrą, a z pod koszuli, na prawym boku wyglądały skrwawione bandaże. Ręce miał trupio białe, twarz bladą i nieruchomą, tylko słaby oddech wydobywający się przez na pół otwarte usta, nadawał jej pozory życia.
Nowo przybyły miał rysy zasłonięte czarnym wualem. Podszedł cichutko do łóżka. Ranny nie ruszył się i młoda dziewczyna nie zbudziła się. Nieznajomy zbliżywszy się do majora podniósł zasłonę zakrywającą mu twarz i pochylił się nad łóżkiem.
— Percy-Mortimer, — rzekł, — czy poznajesz mnie.
— Jesteś jednym z płatników o północy, — rzekł ranny niewyraźnym głosem. — Bronić się nie mogę. Oszczędź tę młodą dziewczynę i zabij mnie.
Nieznajomy wziął trzcinową świecę i oświecił nią twarz swoją.
— Percy-Mortimer, — rzekł jeszcze, — czy poznajesz mnie?
— Nie, — odpowiedział major.
— Widzieliśmy się już jednak dwa razy, — rzekł tamten głosem wolnym i poważnym, — raz w Ryszmondzie pod Londynem, gdzieś szpadą swoją oddalił od mej piersi sztylet morderczy.
— Nie pamiętam, — odrzekł major.
— Drugi raz spotkaliśmy się wśród bagien Clare-Galway, gdzie ci spłaciłem część mojego długu.
Major przyjrzał mu się uważniej.
— Prawda, — rzekł, — ocaliłeś mi pan życie. Czegóż sobie tedy życzysz?
— Syn mojego ojca, — odpowiedział nieznajomy, podnosząc dumnie głowę, — oddaje trzy cięcia za jedno i trzy dobrodziejstwa za jedną usługę. Ocalę ci dzisiaj życie majorze Parcy-Mortimer i spłacę tym sposobem tylko dwie trzecie mojego długu.
Katti Neal, młoda dziewczyna śpiąca, poruszyła się zlekka, jak gdyby się miała obudzić. Nieznajomy pospiesznie zasłonił twarz i wziąwszy jedwabną chusteczkę leżącą na łóżku majora, zakneblował nią usta dziewczęcia, zanim mogła jęknąć lub słówko wymówić.
— Katti, siostrzyczko moja, — wyszeptał, — przyszedłem by i ciebie też ocalić.
Strach, który się malował w oczach młodej dziewczyny, tak znienacka obudzonej, ustąpił miejsca zdziwieniu. Spojrzała bystro na nieznajomego, jak gdyby chciała przeszyć wzrokiem maskę zasłaniającą twarz jego, gdyż ostatnie te słowa wymówił tonem łagodnym i czułym. Naraz odezwał się głosem ostrym i groźnym.
— Katti Neal i ty panie majorze, musicie mi towarzyszyć i milczeć jeżeli wam życie miłe.
Zgasił trzcinową świece i przywołał Pata stojącego przy drzwiach.
— Pomóż mi wziąć Anglika na plecy, poczem
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/12
Ta strona została przepisana.