I podczas gdy sprzysiężeni wznosili dzikie okrzyki tryumfu, on wypuścił broń z ręki i padł jak nieżywy.
Strzał jego nie chybił, ale nie Ellen rażoną nim została.
W chwili gdy Jermin wypalił, obaj uciekający byli zwróceni do niego bokiem i pędzili przyciśnięci jeden do drugiego. Major pozostawał cokolwiek w tyle. Kula z muszkietu Jermyna trafiła go w zranioną już rękę i uczuł tak wielką boleść, że aż zachwiał się na koniu.
Ellen widząc, że blednie, schyliła się i podtrzymała go wyciągniętą ręką; spostrzegła, iż major traci przytomność, oczy jego zamknęły się.
Znajdowali się w zupełnie otwartej miejscowości, najmniejsze zatrzymanie się wydało by ich w ręce rozwścieczonych sprzysiężonych. Już i tak bieg ich został zwolnionym, gdyż Mortimer rwał się do żołnierzy pozostawionych w groźnem niebezpieczeństwie.
Dążył za Elleną ale ze wstrętem, mocno zdecydowany wrócić do załamanej szosy, jak tylko odprowadzi młodą dziewczynę na bezpieczne miejsce, gdzie by ją kule dosięgnąć nie mogły.
Ale ta nowa rana, po tylu innych gdy zaledwie powstał z choroby, zbiła go z nóg zupełnie. Oczy mu się zaćmiły, nic nie widział.
Serce się Ellenie ścisnęło, ale nie wstrzymała biegu, gdyż spiskowcy nabijali znów bronie, a major był jeszcze wystawionym na ich strzały.
Owszem, przyspieszyła biegu, obiema rękami podtrzymując majora i spuszczając się zupełnie co do kierunku, na instynkt obydwóch kuców.
Te zaś zachęcane głosem, skoczyły dotykając zaledwie kopytami trawy, pędziły jak wicher, zawsze razem, z jednakową szybkością.
Ci z dragonów, którzy zdołali wydostać się na szosę, przyglądali się tej ucieczce z rozpaczą i z zawiścią.
Oni pozostali nad przepaścią, jeden z nich tylko uciekł, nie troszcząc się o ich straszne położenie. A to był wódz ich, który z obowiązku powinien był pozostać wśród niebezpieczeństwa. A on uciekł! I dążył nie w kierunku Tuam, gdzie stali ich towarzysze, mogący przybyć im z pomocą, nie w kierunku Galway, zkąd także można było spodziewać się ratunku, ale ku jeziorom! Uciekał, by uciec, a nie by wyrwać swych żołnierzy ze strasznych mąk wolnego konania.
— Porucznik Diran także uciekł, — mówili nieszczęśliwi, — ale to zacny człowiek! on pobiegł do Tuam i jeżeli przybędą nam na ratunek, jemu to zawdzięczać będziemy.
— Odwagi! panie Brown, — mówili drudzy, — jeszcze jedno wysilenie a wydobędziesz się tej przeklętej nory. Cieszymy się, żeś się wydostał, wiemy bowiem, że jeżeli cię twój koń doniesie aż do Galway, to przed wieczorem wrócisz do nas z pomocą.
Porucznik Brown jechał na czele oddziału od samego początku wyprawy, był też najbardziej wysuniętym naprzód. Koń jego, doskonały i lżejszy od koni prostych żołnierzy, ugrzązł dopiero po długiem pasowaniu się i znajdował się blizko miejsca nietkniętego ręką sprzysiężonych.
Tylko kilka kroków oddzielało go od nienaruszonej części szosy. Przebył tę przestrzeń po niezmiernych wysileniach. W chwili gdy spiskowcy odwrócili się od tej części szosy, zajęci wyłącznie ucieczką majora, porucznik Brown zdołał obiema rękami uchwycić się stałego gruntu. Wdrapał się na deski nie puszczając cugli konia i za ich pomocą pociągnął za sobą wierzchowca.
— Panie Brown! — wołali nieszczęśliwi dragoni, — niech Bóg nad tobą czuwa i nie zapomnij o nas!
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/121
Ta strona została przepisana.