Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/123

Ta strona została przepisana.

i nie ubłaganą jest dyscyplina w armii angielskiej, wiedziała wiele nienawiści i zawiści ścigało silnego męża, usiłującego kierować się sprawiedliwością wśród ślepych namiętności stronnictw.
Przypomniała sobie energiczną siłę woli Mortimera, którego natychmiastowem pragnieniem po wydobyciu się z trzęsawiska, było powrócić do ginących towarzyszy.
Tam wzywał go obowiązek, a Ellen uprowadziła go zdala od konających żołnierzy. Zaprawdę trudno jej było inaczej postąpić, ale w oczach nieszczęśliwych tonących w trzęsawisku, owa mimowolna ucieczka musiała inne zupełnie przybrać pozory.
Dzielne serce Elleny nie mogło jednak długo pozostać w odrętwieniu. Odzyskała niebawem zwykłą swoją energię, potrzeba działania ocuciła ją.
Pochyliła się nad rannym, delikatną ręką odwiązała bandaż z niesłychaną ostrożnością.
Nie zbladła na widok krwi obficie płynącej z rany. W oczach jej malował się wyraz macierzyńskiej odwagi.
Obmyła ranę wodą z jeziora i odwróciła rękę dla szukania kuli. Drugi otwór, którego z początku nie zauważyła, dał jej do zrozumienia, że kula znalazła sobie wyjście.
Zwróciła oczy ku niebu i podziękowała Bogu niemą modlitwą. Rana nie była groźną, czuła się teraz na siłach opatrzyć ją i uzdrowić.
Wsparła rękę Mortimera na czerwonym burnusie złożonym w kształcie poduszki i wyskoczyła na brzeg.
Między obrosłemi mchem pniami starych drzew, poszukała roślin tamujących krew, których dobroczynna działalność, znaną jest zarówno biednym dziewczętom w górach, jak i uczonym chirurgom w miastach.
Trwało to kilka minut, po których powróciła do czółna obciążoną drogocenną zdobyczą. Opatrzyła znowu ranę Mortimera, poczem chory usnął z głową wspartą na burnusie.
Ellen siadła przy nim i z radością spoglądała na spokój i oznaki życia powracające zwolna na rysy rannego.
Sen Percy Mortimera, z początku cichy, zaczynał być coraz bardziej niespokojnym. Gorączka czerwonemi plamami zabarwiła jego policzki. Widać było, że cierpi na swem zbyt twardem łożu, oddech jego, wydobywając się z płuc, wydawał dźwięk bolesny.
Ellen zamierzała najprzód odwieźć go nad wieczorem do Galway. Resztę dnia chciała spędzić wśród niedościgłych okiem cieni wyspy, a następnie skorzystać z ciemności by się dostać na brzeg jeziora najbliższy miasta.
Przestrzeń do przebycia pieszo była tak mała, że ranny po kilkogodzinnym spoczynku, będzie wstanie z jej pomocą przebyć ją bez trudności. A w Galway! na środkach ratunku majorowi zbywać nie mogło. Wszelkie niebezpieczeństwo zostanie usuniętem.
Ale po namyśle, nowe troski poczęły ją niepokoić. Galway wydał jej się nie bezpiecznem, ale przeciwnie bardzo groźnem schronieniem. Tam znajdowali się najzaciętsi wrogowie majora: pułkownik Brazer, władze protestanckie i klub oranżystów.
Ellen nie śmiała powierzyć Mortimera tym ludziom, którzy pragnęli jego zguby i mieli w ręku pretekst do zadania mu ciosu.
Gdzież więc go zaprowadzić? noc nadchodziła wilgotna i zimna. Przez chwilę Ellen pomyślała o pieczarach w Muyr, ale pieczary te były daleko i przez niezamknięte w nich otwory, przechodził wciąż zimny przeciąg morskiego powietrza. A przytem w jaskiniach nie było ani wygodnego łoża, ani okrycia ciepłego, których przedewszystkiem potrzeba było choremu.
Ellen szukała i niczego nie mogła znaleźć. We wszystkich biednych siedzibach, tak w górach jak w dolinach, drzwi stały zawsze otworem dla gości przysłanych przez Boga. Dosyć było się zjawić by znaleźć miejsce u biednego stołu i na słomianej pościeli.
Ale gościnne te wrota, otwarte dla wszystkich, niezawodnie zostaną zamknięte przed majorem. Tak górale, jak i mieszkańcy dolin, uważali go za śmiertelnego wroga. Dla tego zaciętego przeciwnika sprzysiężonych, nie można było spodziewać się ani pomocy, ani litości.
Aczkolwiek bowiem nie wszyscy mieszkańcy po wsiach należeli do tajnych stowarzyszeń, dzielili po większej części przekonania i nienawiść spiskowców. Interesowali się ich losem, współczuwali im w skrytości ducha, a jeżeli, za nadejściem nocy, nie nakładali na twarz płóciennej maski, to jedynie z obawy a nie ze wstrętu.
Ellen szukała wciąż. W którąkolwiek stronę zwracała oczy, wszędzie widziała tylko nieprzyjaciół.
Naraz daleki szmer wyrwał ją z marzenia.
Była to przerywana kanonada w stronie trzęsawisk.
Ellen poznała, że strzały te słychać było właśnie w okolicy szosy drewnianej.
Widocznie wrzała tam walka. Dragoni, którzy nie znaleźli śmierci w trzęsawisku, musieli się wydobyć na grunt stały, a może przybyła im pomoc z Tuam lub z Galway.
Ellen zaniepokojona, przysłuchiwała się. Strzelanie trwało wciąż z nie długiemi przerwami. Rzekłbyś, że walka toczy się na szerokiej przestrzeni, albo że jedna ze stron walczących jest w ucieczce i stara się wprowadzić w błąd przeciwnika fałszywym atakiem.
Jednocześnie inne głosy dochodziły do ucha Elleny, był to jak gdyby szum wioseł, prujących fale w różnych kierunkach.
Nie było żadnej mgły nad powierzchnią jeziora.