Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Konia! — wyszeptał, — w imie Boga! Elleno dostarcz mi konia!
Ellen wyciągnęła rękę w kierunku folwarku Mac-Diarmida.
— Dziękuję ci, — zekł Mortimer, który zrobiwszy nadludzkie wysilenie, zdołał postąpić kilka kro ków ku domowi starego Milesa, — jeżeli mam umrzeć, to na stanowisku.
Ellen wstrzymała łzy napełniające jej oczy. Przybyli nad próg domostwa.
— Konia! — wyszeptał Mortimer osłabionym głosem.
Jednocześnie nogi mu zadrżały, Ellen musiała wytężyć wszystkie siły by go podtrzymać.
Na głos Elleny, mała Peggy nadbiegła a z nią razem dwa brytany, które zbliżyły się do majora obwąchując go i skowycząc. Ellen spojrzała na nich niespokojnie.
— Ciszej Blech! — rzekła, — ciszej Bell!
Oba psy przestały warczyć, spoglądając wciąż na majora wielkiemi, ognistemi oczami. Peggy patrzała też na nieznajomego ze zdziwieniem i wstrętem. Mundur angielski także zawsze czyni wrażenie na biednych kobietach irlandzkich.
— Peggy, — rzekła Ellen, — pomóż mi.
Dziewczyna nie ruszyła się.
— Pomóż mi, — powtórzyła Ellen.
Peggy przyzwyczajona do posłuszeństwa, zbliżyła się wreszcie i obiema rękami podtrzymała majora. Z jej pomocą Ellen wprowadziła Mortimera do swego pokoju i zamknęła za nim drzwi.
— Jezusie Nazareński! — zawołała Peggy w osłupieniu. — Jezu Chryste!
Po drugiej stronie psy drapały i wyły. Były one wraz z małą Peggy jedynemi świadkami przybycia majora pod dach Mac-Diarmida.
Ellen, zawsze z pomocą małej dziewczyny, położyła Mortimera na swem łóżku.
— Posłuchaj, — rzekła do Peggy — i niech cię Bóg skarze jeżeli mnie nie usłuchasz! Obecność tu tego człowieka, powinna pozostać tajemnicą dla wszystkich.
— Ach szlachetna Ellen! — zawołała dziewczyna wlepiając swój ponury wzrok w majora, — ależ to Anglik! Anglik przeklęty!
Ellen uczyniła tylko giest rozkazujący i Peggy wyszeptała:
— Usłucham cię szlachetna pani!
A psy drapały i wyły na wyścigi. Ellen z przerażeniem spojrzała na drzwi.
— Czują go, — wyszeptał, — a Jermyn lada chwila nadejdzie.
Mortimer, wyciągnięty na łóżku leżał nieruchomy i poruszał ustami nie wydając żadnego głosu. Można było tylko odgadnąć jego nieme wysiłki i słowa, które wymawiał w myśli, nie mogąc ich wypowiedzieć w skutek zupełnego osłabienia.
Chciał umrzeć na swem stanowisku, szukał niebezpieczeństwa i mówił:
— Konia! konia!


XII.
Czuwanie nad umarłym.

Noc była ponura, kilka godzin już nie słyszano strzałów od strony bagien Clare-Galway. Kilka czółen przybyłych od wschodniego brzegu jeziora, przybiło do stóp góry Mamturh. Przybywający czółnami powychodzili na ląd smutni i milczący i udali się, jedni do wsi Corrib, drudzy do Knachderry, ostatni wreszcie do chałup, porozrzucanych tu i owdzie wśród gór.
Grupy, które się były niedawno złączyły w jednym celu, dla przebycia jeziora, rozdzielały się teraz przybiwszy do brzegu. I każden wracał do swej siedziby i żegnano się wzajemnie szepcąc z cicha ponunym głosem: do widzenia!
Kilka z nich jednak nie rozeszło się zaraz. Niektórzy z przybijających, wysiadając z czółen ciągnęli jakieś ciężary za sobą; najsilniejsi z nich wkładali takowe na barki, pozostali szli za nimi wolnym krokiem, z odkrytemi głowami.
Byli to sprzysiężeni Molly-Maguires, powracający z brzegów Dorry i niosący swoich poległych, gdyż walka była zaciętą w okolicach szosy drewnianej.
Podczas gdy spiskowcy pastwili się nad swemi ofiarami, przybyła tymże pomoc jednocześnie z Tuam i z Galway. Oficerowie, którzy zdołali wydobyć się z bagniska, spełnili swój obowiązek. Z Tuam przybyła cała załoga pod dowództwem porucznika Petersa, z Galway przysłano policyę i kilku dragonów pułkownika Brazera.
Sprzysiężeni w Irlandyi nie chętnie stawiali opór sile zbrojnej, chociażby słabej liczebnie. Zwykle widok czerwonego mundura lub konstablów, wystarczał do rozpędzenia ich. Tym rażeni jednak nie mogli odmówić bitwy. Byli wzięci we dwa ognie, i dragoni, którzy znaleźli schronienie na pływających deskach, wydobywszy się z pomocą przybyłych, powiększyli liczbę walczących.
Kobiety, któreśmy widzieli płynące czółnami po jeziorze Corrib, podczas gdy Ellen znalazła schronienie pod wierzbami wyspy Ballilongh, dążyły po pomoc do Knockderry i wsi okolicznych, by ocalić swych mężów i braci schwytanych we własną zasadzkę.
Połowa sprzysiężonych zdołała ratować się ucieczką na widok przybywających dragonów z Tuam i policyantów z Galway; ale z pięćdziesięciu ludzi zostało okrążonych. a jedynie okoliczność, mogła ich skło-