Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/128

Ta strona została przepisana.

zbyć wyrazu słodyczy; konwulsyjnie zaciśnięte usta, stworzone były raczej do uśmiechu.
Modlitwy trwały wciąż, długie i smutne. W czterech rogach łóżka gorzały cztery trzcinowe świece, drżące ich światło padało na twarz zmarłego.
Gdy Michey kończył psalm jeden, zatrzymywał się, milczenie panowało w sali, przerywane tylko szlochaniem małej Peggy i żałosnem wyciem psów. Potem głos najstarszego Mac-Diarmida wznosił się znowu monotonny i poważny i wszyscy obecni powtarzali za nim słowa modlitwy.
Podczas gdy Michey po krótkiej przerwie rozpoczynał na nowo litanię, wszedł parobek Joyce.
Zbliżył się do Micheya, który przerwał modlitwę.
— Jeżeli ksiądz przyjdzie, — rzekł Joyce cichym głosem, — to nie prędzej jak jutro rano, wielu jest zabitych w parafii, a wyście się zgłosili ostatni.
Surowa twarz Micheya zachmurzyła się jeszcze bardziej.
— Był on dobrym chrześcijaninem, — rzekł, rzucając smutne spojrzenie na ciało Dana. — Ale czyjaż dusza może się obejść bez modlitwy? Potrzeba głosu księdza dla otworzenia bram niebieskich.
— Zrobiłem co mogłem, — rzekł Joyce.
— Widziałeś obydwóch wikarych i dyakona?
— Widziałem ich wszystkich.
— Powiedziałeś im, że jeszcze są dwie krowy sześć baranów pod strzechą Diarmidów?
— Powiedziałem, że oddacie ostatniego szeląga za świętą modlitwę. Ale to są słudzy Pana Boga, wiesz o tem, biorą pieniądze tylko by się dzielić z biednymi, a ci zabicie, za których się tej nocy modlić będą, nie mają czem ich zapłacić.
Michey wstrząsnął kudłatą swą brodą i zmarszczył gęste brwi.
— Są to święci ludzie, — wyszeptał Michey, — ale bratu Dan potrzeba modlitwy. Kochał nas bardzo za życia, należy mu się od nas dobra śmierć. Chodźcie ze mną Sam i Larry! Ksiądz musi przyjść, czy chce czy nie chce.
Młodzi ludzie zawahali się, ale pomyśleli o duszy brata, błądzącej między niebem i ziemią i mimo głębokiej czci, jaką ludność katolicka otacza swoich biednych księży, Sam i Larry poszli wraz z Micheym drogą wiadącą do Knockderry. Przy umarłym pozostali tylko Owen, Katti, parobek Joyce i mała Peggy.
Ellen skorzystała z przybycia parobka by się wysunąć cicho. Nikt nie spostrzegł jej wyjścia, prócz Jermyna, który wyszedł za nią.
Joyce i Peggy klęczeli, Katti zbliżyła się do Owena.
— Nasz brat zginął z bronią w ręku? — rzekła cicho.
— Tak jest, — odpowiedział Owen.
— Molly-Maguires bili się dzisiaj w bagnach Clare-Galway?
— Stronnicy O’Conella bili się na ulicach miasta. Módl się za naszego brata Katti!
— Wobec jego śmiertelnego łoża, nie mam serca walczyć z twemi podejrzeniami.
Owen ukląkł. Katti poszła za jego przykładem, przekonana raz jeszcze i żałująca.
W pokoju panowało głuche milczenie.
We wspólnej sali, pozostawionej bez światła, Jermyn podsłuchiwał, przyłożywszy ucho do drzwi Elleny. Przy nim obydwa brytany próbowały wsunąć łby podedrzwi i warczały strasznie.
Jermyn uważnie śledził ich ruchy i marszczył brwi. Słabe światło przechodziło przez szparę. Jermyn już kilkakrotnie nachylał się, by zobaczyć co się dzieje w pokoju Elleny.
Lecz zawsze powstawał nie uskuteczniwszy swego zamiaru. Czoło jego rumieniło się od wstydu i dręczącej go żądzy. Nie śmiał. Cześć religija, jaką, Mac-Diarmidowie otaczali swą szlachetną krewną, wstrzymywało go.
Jermyn zachował tę cześć wśród swej miłości. Mur święty odgradzał go od Elleny. Kochał ją szalenie ale i ubóstwiał zarazem, a uczucie to napełniało go obawą.
Minął tak kwadrans. Jermyn stał wciąż na tem samem miejscu patrząc na słabe światło przechodzące przez dziurkę od klucza i nie śmiejąc przyłożyć oka do zamku. A jednak gorączka ogarniała go, dałby kilka lat życia by się dowiedzieć co się tam dzieje o kilka kroków od niego po za tą ścianą.
Nie mógł już wytrzymać. Miał odejść, by nie uledz pokusie, gdy naraz usłyszał przytłumiony jęk w pokoju Elleny. Jednocześnie obydwa psy rzuciły się ku drzwiom i zawyły groźnie.
Bolesne westchnienie wyrwało się z piersi Jermyna, oczy mu się zaćmiły i wśród nocy ujrzał w wyobraźni bladą twarz majora Percy-Mortimera. Szybkim ruchem, którego powstrzymać nie mógł, schylił się i ustawił oko naprzeciwko dziurki w zamku. Nic nie zobaczył, gdyż w tej samej chwili jakiś przedmiot zasłonił mu otwór.
Psy rzuciwszy się na drzwi, obudziły obawy Elleny, która także dręczona była przeczuciem i trwogą.