Mortimer był w tym razie zabezpieczonym przez szacunek jak i wzbudzała córka królów. Ale kiedyś wypadnie porzucić tę kryjówkę i Jermyn, już napół mordercą, zechce zapewne dokonać swego dzieła.
Ellen żałowała zimnego schronienia za wierzbami u gościnnych brzegów wyspy Ballilongh, żałowała, że się nie ukryła w pieczarach Muyr, aczkolwiek wystawionych na chłodne przeciągi powietrza morskiego.
To łóżko na którem spoczywał major, było, mimo swojego dobroczynnego ciepła, stokroć niebezpieczniejsze niż wilgotna atmosfera jeziora Corrib, niebezpieczniejsze od zimna pieczar, niebezpieczniejsze nawet niż rana.
Od kilku minut ranny leżał dosyć spokojnie i zdawało się, że gorączka złagodniała. Ellen chciała już wrócić do komnaty, w której spoczywał Dan, czuła bowiem, że nieobecność jej w podobnej chwili, może tylko umocnić podejrzenia Jermyna, ale major poruszył się na łóżku i odrzucił przygniatające go kołdry. Nagły ruch jego obudził boleść w ranie i jęknął żałośnie.
Zwierzęta mają słuch wrażliwszy ni ludzie. Obydwa psy zawyły, a głos ich odbił się w uszach Elleny, jak pogróżka śmierci. Zawiesiła szmatę na drzwiach i pobiegła do rannego.
Położyła mu rękę na ustach. Mortimer rzucał się jeszcze czas jakiś, wreszcie otworzył oczy.
Trzcinowa świeca oświecała przedmioty niepewnem światłem. Major widział jak przez mgłę nagie ściany, a po lewej stronie sztywne kształty kamiennej Bogarodzicy na rzeźbionym piedestale.
W głowie mu się zaćmiło, sądził że to sen.
— Ellen! — wyszeptał! — Milcz, milcz, — rzekła, — to nie sen żaden, jestem tutaj i błagam cię byś milczał.
— Nie śnię, — rzekł, — o nie! Ale co to znaczy, że czuwasz u mojego łóżka?
Ellen spuściła powieki.
— Byłeś zanadto osłabiony Percy, — odpowiedziała, — ranny, prawie umierający, nie mogłam spełnić twego życzenia.
Gorączka była pokryła przelotnym rumieńcem policzki majora. Pobladł znowu, a oczy jego przed chwilą uśmiechnięte, spojrzały niespokojnie.
— Jakiego życzenia? — wyszeptał.
— Chciałeś siąść na konia, Percy i podążyć do Galway pod nocą.
— A gdzież ja jestem?
— W mojej komnacie, — odpowiedziała Ellen.
Wyraz nieokreślonego cierpienia odmalował się na twarzy majora. Wziął rękę Elleny i przycisnął ją do ust.
— Dzięki ci, — rzekł.
Głowa jego padła na poduszkę.
— Zgubiłam cię, wszak prawda? — rzekła Ellena. — Moja pomoc fatalna, ocalając życie, pozbawiła cię honoru, a cóż życie bez honoru znaczy?
Dwie łzy spłynęły po policzkach młodej dziewczyny.
Percy walczył z dwoma wzruszeniami odmiennej natury, ale zarówno silnemi, cierpieniem i radością. Cierpiał, gdyż dzieło całego życia z rąk mu się wymykało, gdyż widział się bezbronnym wobec nienawiści, gdyż przypadek uczynił go słabym wobec wrogów, naznaczywszy piętnem jego cześć żołnierską.
Cierpiał, gdyż wszystkie wypadki dnia minionego, stanęły mu naraz przed oczyma. Podczas gdy żołnierze jego ginęli, on uciekł.
A w Galway znajdował się obecnie człowiek, który poprzysiągł jego zgubę, wróg zacięty, pułkownik Brazer.
Około pułkownika skupiali się wszyscy miejscy dostojnicy, których bezmyślną stronniczość surowo piętnował, wszyscy oranżyści, których złe i nienawistne instynkta paraliżował.
Ci ludzie oddawna usiłowali odnaleźć jego słabą stronę. Teraz ją znaleźli, mogli mu zadać cios w samo serce.
Słyszał ich głosy wołające: uciekłeś! uciekłeś!
On, którego życie całe było wzorem honoru wojskowego, on zostanie pozbawiony czci jak o żołnierz.
Cierpiał więc wiele, ale się i radował, gdyż młoda kobieta, tak szlachetna, tak piękna, tak doskonała, odkryła przed nim swe serce.
— Dzięki ci! — powtórzył.
Krew, którą utracił, osłabiła go niezmiernie.
Oczy jego wyglądały bardzo zmęczone.
— Odpocznij Percy, — rzekła Ellen. — Podsłuchają nas na około, nieprzyjaciele twoi czuwają, jedno słowo mogło by nas zdradzi i zgubić mnie.
Mortimer zamknął oczy, jak dziecko zasypiające na rozkaz matki. Wyszeptał jeszcze słów kilka, poczem słychać już było tylko w komnacie regularny jego oddech.
Podczas gdy Ellen czuwała, drzwi uchylono powoli i weszła niemi mała Peggy.
— Czy Michey wrócił? — zapytała Ellen.
— Nie, — odpowiedziała mała dziewczyna, — tylko Katti i Owen czuwają przy biednym Danie.
— A Jermyn?
— Gdy przechodziłam przez wspólną salę, widziałam kogoś stojącego po za temi drzwiami pomiędzy dwoma psami, które warczały. Ach! szlachetna moja pani! psy zapominają o umarłym, by wietrzyć Anglika.
— I to Jermyn stał przy drzwiach? — przerwała Ellen.
— On, — odpowiedziała dzieweczka.
— Jeżeli cię będzie badał, co mu odpowiesz?
Dzieweczka zawahała się.
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/130
Ta strona została przepisana.