Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Brakło tylko w tej uroczystej chwili Jermyna i Elleny.
Jermyn pozostał w wspólnej sali, przy drzwiach, na tem samem miejscu. Widział jak jego bracia wrócili, słyszał głos księdza, nic to nie zdołało przemówić do jego odrętwiałej wyobraźni.
A kiedyś jednak dobrym był i ze wszystkich braci, najwięcej kochał Dana.
Dzisiaj Dan nie żyje, a Jermyn odmawia mu ostatniej modlitwy. O kilka kroków od jego ciała, Jermyn myśli tylko o zemście.
Podczas gdy w sąsiedniej komnacie odmawiano modlitwy, rzucił się zniechęcony na słomę i płakał jak słabe dziecko.
Ellen także słyszała jak przybrani jej bracia wrócili. Major usnął, chciała i ona pójść uklęknąć przy łóżku Dana. Na zgrzyt otwierających się drzwi, Jermyn skoczył na równe nogi.
Ellen trzymała w ręku trzcinową świecę, którą postawiła na stole. Gdy spostrzegła stojącego naprzeciwko siebie Jermyna, zarumieniła się i oburzenie, jak błyskawica, zajaśniało w jej oczach.
Jermyn założył ręce na piersi, stał prosto z głową wzniesioną do góry.
Stali tak długi czas nieruchomi oboje i milczący.
Ellen pierwsza przerwała milczenie.
— Biedny Dan kochał cię bardzo Jermynie, — rzekła, — czemuż nie modlisz się za niego razem z naszemi braćmi.
— To żołnierze Jej Królewskiej Mości zabili Dana, — odpowiedział Jermyn głuchym głosem, — niech inni modlą się za niego, ja myślę o tem jak go pomścić.
— Pomścić na kim? — zapytała Ellen.
Jermym nie zaraz odpowiedział. Utkwił wzrok we drzwi, jak gdyby chciał je na wskroś przeniknąć. Potem spojrzenie jego padło na Ellenę, ciężkie i ponure.
— Szukam! — wyszeptał.
W sąsiedniej komnacie rozległ się śpiew żałobny. Ksiądz zaintonował hymn łaciński, który Mac-Diarmidowie chórem powtarzali. Hymn ten był znakiem zabrania ciała i wyniesienia go na cmentarz.
Ellen i Jermyn zamilkli. Po kilku minutach usłyszano znowu w pokoju zmarłego głuche uderzenia młotka. Zabijano trumnę przyniesioną przez parobka Joyce.
Czterej bracia płakali przy tem ostatniem pożegnaniu.
Łza zwilżyła źrenicę Elleny, złożyła ręce i złączyła swe modły z modliwą przybranych braci.
Gdy ostatni gwóźdź w trumnie zabity został, drzwi się otwarły i stary ksiądz wyszedł pierwszy, trzymając w ręku trzcinową świecę.
Za nim postępowali czterej bracia, którzy jednem ramieniem podtrzymywali ciało Dana, a przez drugie; poprzewieszali nabite fuzye.
W tyle szli Joyce, także uzbrojony. Katti i Peggy zamykały orszak.
— Chodź z nami Jermynie, — rzekł Michey, — chodź i ty szlachetna Ellen.
Młoda dziewczyna i Jermyn postąpili kroków kilka za trumną, ale Jermyn zatrzymał się przed progiem.
Ellen też poszła za jego przykładem. Konwój spuścił się z góry w kierunku cmentarza Knockderry.
Jermyn i Ellen pozostali sami w folwarku.
Przeszło tak kilka sekund. Potem Jermyn, który stał u wejścia, poszedł wolnym krokiem do wnętrza sali.
— Ciszej Bell! — rzekł nawołując psów, które wciąż warcząc wietrzyły u drzwi Elleny.
— Ciszej Wolf! W pokoju naszej szlachetnej krewnej, może tylko przebywać przyjaciel Diarmidów.
Ellen wobec tej niespodziewanej zaczepki, podniosła dumnie czoło.
— Ztąd do bagnisk daleko! — rzekł znowu po chwili milczenia, — a moja kula nie chybiła.
Od początku tej sceny młoda dziewczyna poznała, że wszelkie udawanie jest zbytecznem.
— Bóg się zlitował nad nami, — rzekła, — twoja kula zadała tylko ranę i nic więcej.
— Ocaliłaś go! — wyszeptał Jermyn.
Ellen wzniosła oczy ku niebu.
— Daj Boże bym go ocalić mogła, — rzekła. — Jeżeli go nie ocalę, to potrafię zawsze umrzeć wraz z nim... a jego zabójca będzie i moim mordercą.
Głowa najmłodszego Mac-Diarmida pochyliła się na piersi, oddech jego był ciężki i syczący.
Dwa czy trzy razy otworzył usta by przemówić, zawsze głos zatrzymał mu się we ściśniętem gardle.
— Kochasz go, — rzekł wreszcie z wysileniem. — Widzisz więc Elleno, że musimy wszyscy troje umrzeć.


XIV.
Zawieszenie broni.

Ellen ufała w otaczający ją urok. Tradycyjna cześć, do której przyzwyczaili ją synowie Mac-Diarmida, zasłaniała ją jak tarczą; czuła się bezpieczną po za tym szacunkiem i przypuszczenie, by mogło jej osobiście coś zagrażać ze strony jednego z synów starego Milesa, nie mieściło się w jej głowie.
Spojrzała na Jermyna, jak gdyby chciała odgadnąć tajemnicze znaczenie słów jego.
Nie myliła się licząc na swoją władzę. Jermyn zagroził jej, córce królów, która wśród swej upadłej wielkości, zawdzięczała jedyną opiekę gościnności jego ojca! Podług zasad wyznawanych w rodzinie, było to świętokradztwem i podłością.
Schylił głowę by u niknąć przenikliwego spojrze-