nia Elleny i uczuł, że ponure jego postanowienie chwiać się poczyna.
— Nie! ach nie! — rzekł cichym głosem, — ty nie umrzesz szlachetna pani moja. Czyżbym ja ostatniej kropli mej krwi nie oddał za tak drogocenne życie! On tylko zginie, on sam i ja z nim może!
— Jest ranny, — odpowiedziała Ellen, — jest pod dachem naszego ojca!
Jermyn wstrząsnął głową w milczeniu, potem podniósł oczy, w których błyszczał ponury ogień.
— To jedna zniewaga więcej, — wyszeptał. — Czy Mac-Diarmid może uważać jako swego gościa tego, który wszedł do jego domu ukradkiem i wbrew jego woli?
Dziwną zaiste była ta rozprawa, prowadzona z wszelkiemi pozorami spokoju, a w której chodziło o zamordowanie człowieka.
Ellen i Jermyn mówili cicho i wolno. Ktokolwiek by wszedł niespodzianie do wspólnej sali, mógłby sądzić, iż jest obecnym chłodnej dyskusyi, tyczącej się sprawy obojętnej.
Ale przyjrzawszy się bliżej dwom zapaśnikom, prędko by spostrzegł pod ich spokojnemi maskami, oznaki wzruszenia posuniętego do ostatnich granic. Ellen stała prosto i z podniesioną głową, ale dreszcz nią wstrzącał od czasu do czasu.
A wzburzenie Jermyna było jeszczo widoczniejszem. Chwilami silny i gorący rumieniec zastępował na sekundę bladość jego twarzy. Zmarszczki tkwiły na jego czole, powieki mu drżały i nogi chwiały się pod ciężarem ciała.
W miarę jak czas mijał, położenie stawało się bardziej naciągniętem; obawa Elleny wzrastała, gdyż odgadywała jak rośnie z każdą chwilą głuchy gniew, w sercu Jermyna.
Nie był on już tem potulnem dzieckiem, nad którem niegdyś panowała i które uchylało kornie czoło przed każdem jej skinieniem.
Za każdym razem, gdy wzrok jego zwracał się, zdradziecki i ponury, ku drzwiom zasłaniającym śpiącego majora, Ellen czuła, iż strach przejmuje jej duszę. Prosiła Boga o powrót pozostałych Diarmidów, którzy byli wprawdzie wrogami Mortimera, ale ulitowaliby się nad jej łzami i wysłuchaliby jej błagania.
Jermyn skrzyżował ręce na piersi i ukrywszy jedną z nich pod opończę, stłumiał nią bicie swego serca.
— Nie oskarżam cię, — odpowiadając na własne myśli, które się snuły w jego głowie podczas długiej chwili milczenia. — Ci mężczyźni z Anglii posiadają przeklęty dar rzucania czarów na dziewczęta. Mówiono mi to nieraz nad brzegiem jeziora, w Knockderry i w Galway. Nie chciałem temu wierzyć, sądziłem bowiem, że Bóg otoczy swą opieką córkę naszych królów. Powiedziano mi: Anglik ją oczarował! Czyż nie oczarował i brata Morrisa przez czas jakiś? Ach! teraz wierzę wszystkiemu! wierzę!
Głos jego zniżył się aż do szeptu.
— Ale, dziewica dotknięta czarem, — mówił dalej, — może się ocknąć i uzdrowić, gdy sprawca złego zostaje zgładzony.
Jermyn spojrzał się tak groźnie na drzwi od komnaty Elleny, że ta postąpiła kilka kroków, by je własną osobą zasłonić.
Jednocześnie przez otwarte okno wyjrzała czy przybrani bracia nie nadchodzą. Noc była ciemna. Na stoku góry i w dolinie poruszały się tu i owdzie błyszczące punkta, lecz nie zdawały się zbliżać do folwarku.
Ellen nie mogła się spodziewać pomocy ze strony Mac-Diarmidów.
— Oni są daleko, — rzekł Jermyn, odgadując jej myśli, — i długo jeszcze klęczyć będą u grobu naszego brata, zabitego przez Anglików. A czy myślisz, że jak wrócą, to będą mieli serce bronić jednego z morderców biednego Dana?
— Morris! — szepnęła Ellen, — ach! gdyby mi Bóg przysłał Morrisa!
Jermyn uśmiechnął się gorzko.
— Kto wie? — rzekł, — niejeden poległy pozostał jeszcze nie odnaleziony wśród gęstych traw bagniska. Gdy synowie Diarmida padali przygnębieni przeważną liczbą nieprzyjaciół, żaden anioł opiekuńczy się nie zjawił by im nieść ratunek i życie. Szlachetne córki Irlandyi czuwają teraz nad życiem heretyków.
Ellen zarumieniła się i spuściła powieki.
— Jesteśmy sami, — mówił dalej Jermyn, — ty jedna tylko stoisz między mną a człowiekiem, którego najbardziej w świecie nienawidzę. Dał by Bóg, by zamiast ciebie, silny mur nas rozdzielał. Łatwiej zniósłbym tę zaporę. Ale bądź co bądź, major angielski umrzeć musi.
Słowa te wymówione zostały tak cicho i tak spokojnie, że je Ellen zaledwie dosłyszała.
Wobec tego stanowczego wyroku, podniosła wyniośle czoło.
Stanęła znowu przed Jermyn.
— Zobaczymy czy Mac-Diarmid umie walczyć z kobietami, — rzekła z godnością królowej.
— Percy Mortimer jest pod moją pieczą, ja to dla niego znalazłam to schronienie. Będę bronić progu tej komnaty jak żołnierz i jeżeli zdołasz go przekroczyć, to chyba żyć przestanę.
Straszna boleść i trwoga ścisnęła serce Jermyna. Z piersi — wydobył mu się jęk głuchy.
— Boże mój! Boże! — wyszeptał ledwie dosłyszanym głosem.
Spojrzał na Ellenę wzrokiem ponurym i pełnym gróźb.
— Mac-Diarmid nie umie walczyć z kobietami,
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/133
Ta strona została przepisana.