której kontury odbijały się na jasnem tle nieba. Kawalkada skierowała się w tę stronę.
W miarę jak się zbliżali, mogli już rozróżniać mury, a w nich gotyckie otwory, idące szeregiem i ginące wśród cienia. Były to ruiny Opactwa Glanmore, — jednej z tych cudownych katolickich pamiątek, których szczątki trwają przez wieki.
Wszyscy synowie Diarmida, wjechali konno do klasztoru, w którym przez otwarte sklepienie widać było niebo. Zsiedli z koni dopiero we wnętrzu budynku, w wielkiej sali doskonale przechowanej, w rogu której umieszczone były schody, prowadzące do podziemi. Synowie Diarmida zeszli temi schodami. Kuce puszczone na wolność rozbiegły się po klasztorze, szukając miejscowości porośniętych trawą.
Naraz rozległ się dziwny chałas. Był to jakby tajemniczy grzmot wydobywający się z pod ziemi. Podłoga w starożytnych salach zadrżała i tysiączne echa rozeszły się wśród opuszczonych od wieków przestrzeni.
Światło zajaśniało w otworze schodów, któremi zeszli Diarmidowie. W kilka chwil później tłum w maskach zapełnił sale i przeszedł w milczeniu przez ruiny klasztoru.
Na czele tłumu szedł mężczyzna niemal olbrzymiego wzrostu, ubrany w burnus czerwony z kapturem, służący za zwykłe okrycie kobietom w hrabstwie Connanght. Trzymał on nad głową zapaloną ogromną gałąź bagnistej żywicznej sosny. Tłum opuściwszy ruiny szedł szybkim krokiem w milczeniu. Olbrzym potrząsał kagańcem i pozostawiał po za sobą długie pasmo iskier.
Czerwony burnus powiewał za nim jasno oświecony, a z swoim olbrzymim kagańcem o długim ognistym warkoczu, czynił on, pędząc przez pola, wrażenie nadprzyrodzonego zjawiska.
Ten człowiek, który się podjął roli Molly-Maguire fantastycznej królowej towarzyszów ribboumen, był dobrze znany w okolicy pod nazwiskiem Mahony, podpalacza. O milę od Opactwa Glanmore, nad brzegiem rzeki Moyny, wznosił się nowy dom folwarku, otoczony szopami i oborami. Był to folwark jakich mało w Irlandyi a zwłaszcza w hrabstwie Connanght.
Zamożność jego, stanowiła jaskrawą sprzeczność z sąsiedniemi nędznemi siedzibami.
W oknach nie było świateł, rzekłbyś, iż wszyscy śpią w domu. Pozorny to był jednak spokój i kto by Się zbliżył do ścian domostwa, ujrzałby kilka luf błyszczących po za okiennicami na pół odemkniętemi.
Folwark ten należał do Lukassa Neale, jednego z oficyalistów lorda Jerzego Montrath, posiadacza całej zachodniej części okręgu Galway.
Gdy ujrzano z daleka krwawy blask kagańca, zrobił się ruch po za okiennicami, wykrzykniki zgrozy i obawy krzyżowały się między sobą, połączone z jękami kobiet.
Kaganiec zbliżał się prędko, tuż za olbrzymem można było rozpoznać ośmiu tęgich mężczyzn, w ciemnych opończach, lecz nie uzbrojonych, po za nimi błyszczały wśród tłum u lufy palnych broni.
— Kto idzie? — zawołał ktoś z wnętrza domu.
— Mushe! — mruknął olbrzym Mahony. — Czekają na nas zacne łajdaki.
Poważny głos odezwał się wśród tłumu:
— Jesteśmy płatnikami o północy Lukassu Neale, wyrzuciłeś z dzierżawy starą Meggy, my ciebie wyrzucimy z tego domu, taki jest rozkaz towarzyszy Molly-Maguire. Taki jest rozkaz poczciwej Cioci Molly, — powtórzył drwiącym głosem olbrzym przebrany za kobietę.
Jednocześnie wstrząsnął kagańcem ponad zakapturzoną głową i iskry posypały się na wszystkie strony.
— Ani kroku naprzód, w imie Boga! — zawołano z wnętrza domu.
Tłum nie usłuchał przestrogi. Usłyszano kilka strzałów, dwóch ludzi padło pomiędzy płatnikami o północy.
— Ognia towarzysze, — ryknął Mahony, podpalacz wstrząsając kagańcem.
Wszyscy uzbrojeni w fuzye wystrzelili razem, w dom Lukassa Neale rozległy się jęki.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W pół godziny później straszny pożar, którego żadna siła ludzka ugasić nie była w stanie, pochłonął folwark cały.
Ogień oświecał szereg czarnych postaci otaczających nieruchomie i w milczeniu budynki przeznaczone na pastwę, przyglądających się dziełu zniszczenia.
Były to szyldwachy zemsty irlandzkiej. Strzegły pożaru przed obcą pomocą.
Nazajutrz pozostały tylko dopalające się zgliszcza.
W środku okopconych szczątków zatknięty był drąg z tablicą, na której pod nazwiskiem Molly-Maguire, czytano półstopowemi literai nakreślony napis:
Wypadki, któreśmy opowiedzieli w poprzednich rozdziałach, działy się w końcu r. 1844. Od tego czasu upłynęła kilka miesięcy, podczas których umysły w Irlandyi nie uspokoiły się bynajmniej. W owych czasach olbrzymiej walki staczanej przez Daniela O’Conella, podczas której wola jednego człowieka wstrzymywała tylko rozjątrzone stronnictwa, nie dopu-