. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jessy O’Brien leżała na swem łożu, słaba i wycieńczona. Nie czuła już dotkliwych udręczeń głodu, gdyż wszystkie jej organa były odrętwiałe. Przez trzy dni nie dano jej pożywienia, a już dwanaście godzin minęło, jak poświęciła ostatni chleb swój by umieścić w nim bolesną skargę. Gdy rzucała chleb przez strzelnicę, już głód jej dokuczał.
A od tego czasu upłynęło godzin dwanaście!
Chciała się modlić i zająć wyłącznie myślą o Bogu. Ale obraz Morrisa przeszkadzał pobożnej medytacyi, stawiając przed oczy, umierającej, rozkoszne powaby życia.
Było już koło północy. Usłyszała nagle nad głową znane jej skrzypienie bloków i kół, które echo przekształcało w wrzask przeraźliwy i które jej zapowiadało codzienne pożywienie. Nadaremnie już na nie trzy dni czekała!
— Litości! — zawołała, — pomocy!
Żaden głos nie odpowiedział na jej wezwanie. Jakiś ciężki przedmiot spadł na ziemię i bloki zaskrzypiały znowu.
Jessy zamilkła jeszcze bardziej przygnębiona. Ciemno było w jej więzieniu, ale wiedziała, że znajdzie chleb o kilka kroków.
Chciała się podnieść na łóżku, ale zbrakło jej sił. Nie mogła jednak tracić czasu, gdyż osłabienie jej wzrastało z każdą chwilą i mogło śmierć sprowadzić. Zwolna i z wielką trudnością zeszła z łóżka i dotknęła podłogi, Próbowała pełzać, lecz zimna posadzka oziębiła jej ciało paraliżując je prawie.
— Mój Boże! — wyszeptała zamierającym głosem, — nieco siły jeszcze, niech pożyję tyle by go módz zobaczyć!
Zrobiła jeszcze ostatnie wysilenie i wyciągnąwszy konwulsyjnie rękę dotknęła jednego z bochenków chleba.
Krzyknęła z radości i wyszeptała imie Morrisa.
Było to ostatnie jej słowo. Wszystko przycichło w milczącym grobie. I rozlegał się tylko ów szmer głuchy i bezustanny, który biedna Jessy brała za gwar na ulicach Londynu. Ów szmer, słyszeliśmy go w schronieniu Pata. Były to pomięszane głosy wichru i morza, wichru jęczącego wśród zwalisk zamku Diarmidów i morza rozbijającego się o skały u stóp Ranach-Head.
Słońce wstało, a promienie jego z trudnością przenikały wśród gęstej mgły pokrywającej bagna, między Ballyndery i Tuam. Światło powoli dostawało się do biednej chaty Giba Roe.
Torfiarz i dzieci jego, spali razem na skromnej słomianej pościeli. W chacie panowała zawsze ta sama nędza, a światło dzienne przenikało zarówno przez szczeliny w ścianach, jak i przez okno otwarte; ale przynajmniej od dnia wczorajszego nie zaznano tam głodu, gdy na ziemi tarzały się luźne okruchy chleba i kartofli.
Gdy ludziska w Connaught gardzą łupinami, to dostatek musi panować w domu. Głowa Giba pozostawała jeszcze w cieniu, podczas gdy główki dzieci, leżących u nóg jego, były już żywo oświecone. Uśmiechały się we śnie, wesoła niewinność właściwa ich wiekowi, malowała się na ich wychudzonych ale zadowolonych twarzyczkach. Światło łechcące ich oczy przez zamknięte jeszcze, powieki, miało je niebawem obudzić, walczyły jeszcze ze snem i na ślepo rzucały rączkami, pod wpływem fantastycznego snu.
Paddy obudził się pierwszy, usiadł na słomie i przetarł oczy.
— Dobrze się najadłem wczoraj! — wyszeptał z zadowoleniem. — Jadłem tyle ile tylko chciałem. Dzisiaj też będę jeść, nigdy już nie będziemy głodni, nigdy, ojciec nam to przyrzekł.
Odwrócił się ku siostrze, która spała jeszcze. Mała dziewczyna z jednej ręki zrobiła sobie poduszkę, a drugą położyła nad czołem, jakby dla zabezpieczenia oczów od zbyt rażącego światła. Na tej drobnej wychudzonej ręce, widać było w wielu miejscach białe ciało wyglądające przez dziury w łachmanach, któremi była odzianą. Paddy śmiejąc się, wsadził palce w jedną z tych dziur i uszczypał zlekka białą skórę.
Su podniosła się na pościeli. Zbudziwszy się posmutniała i dotknęła żołądka, który zwykle rano dokuczał jej od głodu.
Tego ranka jednak nie czuła żadnego cierpienia.
— O moja siosto, — rzekł chłopiec, — koniec biedzie! śmiać się trzeba. Wszak wiesz, że już nie będziemy głodni.
Wyraz szczęścia odbił się na twarzy dziewczynki.
— Prawda! prawda! — odpowiedziała składając ręce. — Już nie będziemy głodni! nie będziemy cierpieć! będziemy szczęśliwi z ojcem Gib.
— Bardzo szczęśliwi, — powtórzył Paddy, — a jakże ja będę rad widząc cię zawsze zadowoloną.
Su nastawiła policzek, całowali się, śmieli, przewracając się na słomie.
— Będziemy piękni, — mówiła Su, — piękni i świeżo wyglądający, jak dzieci lordów, które nigdy nie były głodne.
A chłopiec odpowiedział.
— I utyjemy! będę miał grube tęgie ręce, a biada tedy przeklętym Anglikom!
— Dostaniemy nowe ubrania!
— Ojciec Gib kupi mi dużą fuzyę.
— Matko Najświętsza! Matko Najświętsza! — za