Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/141

Ta strona została przepisana.

wołali razem, — a wczoraj byliśmy jeszcze tacy nieszczęśliwi!
Zerwali się, śmiejąc się i śpiewając i pobiegli aż na środek sali; naraz Su zatrzymała się i położyła palec na ustach.
— Cicho! — rzekła, — ojciec Gib był bardzo zmęczony wczoraj wieczór. Nie trzeba go budzić.
Paddy ucichł natychmiast. Dzieciaki zbliżyły się do posłania na paluszkach i uklękły obok Giba.
— Zmówmy pacierz, — rzekła Su. — Bóg i Najświętsza Panna zesłali nam szczęście, podziękujmy im i pomódlmy się za ojca.
Twarzyczki ich spoważniały. Złożyli ręce pobożnie i odmówili tę modlitwę, której dzieci katolickie uczą się niemal jednocześnie z wymawianiem imienia matki.
Dzień był już wielki i oświecał całego Giba, z wyjątkiem twarzy pozostałej w cieniu muru, który służył za poduszkę jego kudłatej głowie.
Dzieci w stały niebawem i zaczęły bawić się cicho: chłopiec kitą czerwoną, przy której pozostała jeszcze metalowa oprawa, dziewczyna białą jedwabną szarfą, ozdobioną złotą frendzlą.
Paddy próbował przyczepić kitę do swej czapki, Su stroiła się jak mogła miękką jedwabną szarfą, oboje śmieli się i paplali wesoło, szczęśliwe dzieci!
Kita i szarfa należały do jednego z biednych dragonów, poległych w bagnach Clare-Galway.
— Patrzaj siostro, — mówił Paddy poważnie, — czy nie wyglądam jak mężczyzna z tą kitą na głowie?
— A ja? — odpowiedziała Su, — powiedz sam, czy żony kupców w Galway mają piękniejszy jedwab? A wiele groszy warta jest ta szarfa!
Tualeta ich była skończona. Paddy silnie przymocował kitę do obdartego kapelusza, a Su okręciła się cała pięć czy sześć razy jedwabną szarfą. Siedli dumnie na ziemi jedno przy drugiem.
— Siostro, zapytał chłopiec, — czy pamiętasz czego nas uczył wczoraj ojciec?
Su przestała śmiać się.
— Pamiętam, — odpowiedziała.
— Powtórz mi więc, — rzekł Paddy, — zdaje mi się, że zapomniałem.
Mała dziewczyna spuściła oczy, czoło jej, tak przed chwilą wesołe, posmutniało.
— Wczoraj rano, — wyszeptała, — ojciec Gib dał nam inną lekcyę, nie zapomnieliśmy jej Paddy, a wielu to biednych ludzi zginęło w kilka godzin później w bagnach!
Chłopiec spojrzał na siostrę, jakby jej nie rozumiał i naraz także posmutniał.
— Prawda! rzekł cicho, — jak oni cierpieli, jak wyciągali ręce ku niebu wołając pomocy!
— Widziałam ich dzisiaj we śnie, — mówiła dalej Su, — biedni nieszczęśliwi!
Su odwiązała szarfę by ją rzucić, a zdejmując ujrzała kilka kropel krwi, których wprzódy nie spostrzegła.
— To krew! — wyszeptała.
— Krew zabitego człowieka! — dodał Paddy.
Dzieci stanęły z otwartemi ustami, przelęknionemi, wyszczerzonemi oczami spoglądały na zakrwawiony jedwab. Su daleko odrzuciła szarfę, Paddy oderwał kitę, którą przyczepił do kapelusza.
I pozostali oboje smutni, zamyśleni.
Słońce coraz bardziej oświecało Giba, promień jeden wreszcie dosięgnął jego twarzy i torfiarz obudził się. Zerwał się na równe nogi i wyjrzał przez okno by zobaczyć jak słońce wysoko.
— Prędko, dzieci! prędko, — rzekł, — jesteśmy spóźnieni i czekają na nas w sądzie. Rozbierz się Paddy! zrzuć te łachmany Su! Trzeba się ubrać w nową odzież moi drodzy, by stawać przed sądem.
Te słowna „nową odzież“, rozproszyły melancholię dzieci. Pożądliwemi oczami zaczęli szukać wszędzie zapowiedzianego ubrania. Gib poruszył słomę, w miejscu gdzie spoczywała jego głowa i wyciągnął trzy paczki.
— Oto dla ciebie Su skarbie mój, — rzekł, — to dla ciebie Paddy, a to dla mnie.
W paczce młodej dziewczyny znajdowała się wełniana suknia, koszula biała jak śnieg i czerwony burnusik. W paczce Paddy, były spodnie, kurtka i mała opończa.
Krzyki radosne dzieci nie miały granic.
— Chodźmy! chodźmy! — rzekł Roe, — droga daleka, idąc będziemy się radować.
Mówiąc to nadziewał pospiesznie ubranie nowe, w którem widzieliśmy go w oberży pod Królem Malkolmem.
Udawał wielką wesołość, ale bądź co bądź, zorane zmarszczkami czoło jego, chmurzyło się często.
Dzieci widziały tylko uśmiech, gdyż czuły się szczęśliwe. Przyglądały się sobie wzajemnie z podziwieniem. Paddy robił nadaremne usiłowania by się zobaczyć z tyłu; Su z wrodzoną kokieteryą układała fałdy swego burnusa. Była już kobietą, chętnie ofiarowałaby chleb całodzienny, za kawałek lusterka.
Wyszli oboje na rozkaz Giba, pożegnawszy zrzucone łachmany, wzgardliwem uśmiechem.
Zeszli z pagórka i puścili się przez bagna, ale stracili już swój chód lekki i skaczący, nogi przyzwyczajone biegać swobodnie po murawie, ciężyły im w trzewikach z podeszwami drewnianemi, bali się zniszczyć nowe ubranie i ta odzież, z której się tak pysznili, odbierała im cały ich dziki urok.
Zatrzymali się by zaczekać na ojca, który wziął ich za ręce i poprowadził ku rzece Moynie.
Wystrojeni tak wszyscy troje, idąc krokiem miarowym i poważnym, wyglądali jak porządna wieśniacza rodzina, udająca się do kościoła w świątecznych