Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/146

Ta strona została przepisana.

uczyniono pozwalając zapisać w albumie, wizytę szlachetnej milordowej.
Frania zaś uważała za swój święty obowiązek spełnić przyrzeczenie dane Morrisowi. Oceniła lorda Jerzego wedle wartości i nie liczyła na niego tylko na samą siebie.
— I cóż Montrath, — rzekła Marya Wood, — przyznasz, że dałam dowody cierpliwości?
— Na miłość Boską, pani, — przerwał lord Jerzy, — z anim zaczniesz czynić bezużyteczne wymówki, wybadaj wprzódy mego plenipotenta Crackenwell.
— Jak to! mój biedny Robin, — zawołała służąca, — jesteś zawsze plenipotentem Jego Wielmożności? ależ na honor! to świat przewrócony do góry nogami!
— To tak, jak gdybym ja była szafarką u milorda!
— Trzeba być cierpliwą Maryo, — rzekł Crackenwell po cichu, — na co się przyda ta cała wrzawa, którą robisz?
— Dla hałasu mości Robin, — odpowiedziała panna Wood.
Crackenwell ruszył ramionami.
— Mogłaś być milionerką, — wyszeptał, biorąc ją za rękę, — a umrzesz w nędzy.
Marya parsknęła śmiechem, szczerym i głośnym.
— A to żartowniś z ciebie Crackenwell! — zawołała, — ale mówisz za cicho, te dzieci tam nudzą się nie mogąc cię słyszeć, wszak prawda milordzie?
Montrath był na mękach jak dnia poprzedniego. Georgiana i Frania nastawiały uszów usiłując schwycić kilka słów i zrozumieć ich znaczenie.
Marya Wood spoglądała na nie śmiałym i szyderczym wzrokiem. Odwróciły oczy, obrażone i nie śmiejąc odpowiedzieć tej kobiecie, która ja coraz więcej przerażała.
Panna Wood wyciągnęła się na poduszkach kanapy, z nieprzyzwoitą fanfaronadą.
— I cóż Montrath! — rzekła, — jakoś masz smutną minę mój lordzie! No! trzeba cię wyprowadzić z przykrego położenia. Boleję prawdziwie, widząc cię zafrasowanym, jakby ci zgraja wierzycieli dokuczała. Nie mówmy już tedy o owem spóźnieniu, które ci wybaczam. Daj mi moje tysiąc funtów.
— Ależ ja ich nie mam, — rzekł Montrath z rozpaczą.
Brwi Maryi Wood zmarszczyły się, w oczach jej zabłysnął gniew.
— Nie masz ich! — powtórzyła, — a zostawiłam ci dwadzieścia godzin czasu zamiast czterech! Czyżbyś myślał na seryo mi się sprzeciwić.
— Nie myślę nic Maryo, — wybełkotał Montrath spuszczając oczy, — na wszysko się zgadzam co tylko chcesz. Ale na niepodobieństwo....
— A brylanty milordowej? — przerwała eks-służąca. — Warte są przynajmniej dziesięć razy więcej niż ta mała sumka!
— Są w Londynie.
Marya Wood zaklęła po męzku.
— Nie wierzę ci, — rzekła, — chcesz mnie oszukać, ale do kroćset! niebezpieczna to gra milordzie! i nie radziłabym najnędzniejszemu z twoich wieśniaków, by się mieniał z tobą na położeniu, w jakiem się znaleźć możesz!
Montrath nie odpowiedział ani słówka.
Marya wsparła się na łokciu i odepchnęła Crackenwella, który próbował ją uspokoić.
— Osioł z ciebie Robin! — rzekła, — gdybyś ty, który umiesz oszczędzać, był postępował tak jak ja, Bogu jednemu wiadomo, jakie miałbyś dzisiaj dochody.
Spojrzała się bezczelnym wzrokiem na milordowę Montrath.
— Georgiano, — rzekła, nazywając ją umyślnie poufale po imieniu, co w jej ustach zakrawało na straszną obrazę, — czy twój mąż prawdę powiedział?
Georgiana nic nie odpowiedziała.
— Ja do ciebie mówię, moja piękna pani! — zawołała panna Wood, której czoło zarumieniło się nagle od gniewu, — nie raczysz mi odpowiedzieć, gdyż byłam kiedyś służącą, wszak prawda? musiano ci to powiedzieć!... ale niech mnie dyabli porwą, jeżeli nie jestem więcej warta, niż ty moja gołąbko!
— Maryo, Maryo, — wyszeptał Crackenwell niespokojnie, — ty widzę chcesz wszystko zepsuć.
Lord Jerzy nie śmiał nawet i tego powiedzieć, czekał oniemiały ze strachu, na koniec tej sceny mogącej mieć dla niego tak groźne następstwa.
Georgiana usłyszawszy apostrofę Maryi Wood, powstała. Przez chwilę, oburzenie przemogło u niej trwogę i cała wzgarda, jaką czuła do tej kobiety, zabłysła w jej oczach.
Marya zerwała się na nogi jak furya i skoczyła ku Georgianie z zaciśniętemi pięściami i z pianą na ustach.
Frania instynktownie zasłoniła przyjaciółkę; mimo swej delikatnej niewieściej piękności, była odważną jak mężczyzna. Lecz Maryi Wood szał dodawał siły. Z łatwością odsunęła Franię i stanęła naprzeciwko biednej Georgiany, bladej i drżącej od strachu.
— Tak, na mój honor! panno Georgiano, — rzekła, kładąc nacisk na miano, — warta jestem tyle co i ty moja piękna! i nie ma żebraczki, chodzącej po proszonem od domu, któraby tego samego powiedzieć nie mogła!
Frania podeszła do Montrath.
— Czy słyszysz milordzie? — rzekła.
Montrath był jak skamieniały.
Crackenwell usiłował udawać obojętnego, ale w rzeczywistości słuchał i przyglądał się. Sprawa ta mia-