— O zacny syn! — mówili ludziska, — niech Bóg nad tobą czuwa i Najświętsza Panna!
Morris opuścił ręce, błędnym wzrokiem spoglądał na około siebie.
Podczas gdy się wahał, powóz zniknął.
Głuchy jęk wydobył mu się z piersi. Instynktownie i machinalnie zrobił krok by biedz naprzód, ale głos sumienia go powstrzymał. Wśród tłumu, milczącego i pełnego uszanowania, utorował sobie drogę i poszedł do trybunału.
Bracia jego byli już od dawna na stanowisku. Nie wiedzieli jak wytłómaczyć sobie jego nieobecność w domu poprzedniej nocy i oskarżali go już.
— Stary Miles podał mu rękę.
W staw się synu Morrisie, — rzekł. W tejże chwili wchodzili do sali Mac-Foote, Jozue Daws i Gib z dwojgiem dzieci. Sprawa zaczęła się.
Zeznanie torfiarza zostało przyjęte wśród publiczności groźnym szmerem, ale laska policyanta wystarcza zawsze do zaprowadzenia ciszy wśród biednych mieszkańców hrabstwa Connaught. Tłum zamilkł i dzieci, powtórzywszy nauczoną lekcyę, zgubiły starego Milesa.
Słuchał on poważny, spokojny, pełen rezygnacyi. Nakazywał milczenie synom, których oburzenie groziło wybuchem.
— Niech ci Bóg przebaczy, Gib przyjacielu mój, rzekł do torfiarza, który siadł blady i drżący na ławie przeznaczonej dla świadków. — Kłamstwo twoje zabije mnie, ale już jestem stary, miałem czas przygotować się na śmierć. Gib Roe, biedny człeku, bodajbyś był ostatnim Irlandczykiem, którego nędza doprowadza do krzywoprzysięstwa.
Gib spuścił głowę i ledwie dyszał. Su i Paddy kryli się za nim.
Prokurator królewski powstał i wstrząsnął poważnie puklami białej peruki. Woźny donośnym głosem nakazał milczenie publiczności.
Prokurator, wymowny człowiek, usiłował najprzód dowieść, że Irlandczycy są w tym kraju napływową ludnością i pochodzą od kolonistów przybyłych w epoce, której bliżej określić nie umimy. Wychodząc z tego poważnego argumentu, subtelną tranzycyą przeszedł do zbrodni Romy, owej olbrzymiej wszetecznicy, wzniesionej na siedmiu pagórkach. Dotknął praw agrarnych, dawszy im szczutka mimochodem i zdołał w tem wszystkiem umieścić epiczny i dosyć udałby opis bitwy nad Boyną.
Wskutek tego wszystkiego, zażądał skazania Milesa Mac-Diarmida na karę śmierci.
Doktór Fitz-Rey, bankier Bullion, profesor Hull i inni przysięgli przyznali między sobą, że nigdy jeszcze nie słyszeli tak znakomicie wypowiedzianego oskarżenia.
Mac-Foote bił oklaski, wójt Payne zacierał ręce, zaś alkerman dyżurny, chrapiąc, kiwał jednak głową potakująco.
Nawet Jozue Daws nie taił swego podziwienia. Fenella zaś, zapisała w albumie:
„Peruki jak w Londynie, Irlandczycy ludność napływowa. Zbrodnie papieży. Świetna wygrana odniesiona przez protestantów nad Boyną roku 1690“.
Wobec tak ogólnego powodzenia, zadanie przydanego adwokata Picklock nie było łatwem. Wstał jednak i wypowiedział jednym tchem, z niemożliwemi gięstami wstęp, w którym dowiódł jasno jak na dłoni, że olbrzymi musieli istnieć, kiedy wykuli pieczary Kilkee. Co się zaś tyczy bitwy nad Boyną, wyraźnie oświadcza, że nie ma zamiaru przeczyć temu świetnemu rycerskiemu czynowi. Dodał, że sposobność wydaje mu się właściwą dopełnienia krytyk szanownego przeciwnika i ostro zgromił ostatni bill rządowy. To go naturalnie zaprowadziło do tej strasznej zarazy na kartofle, trapiącej całą Irlandyę. Zdaniem jego, plagę tę można przypisać tylko nieudolnym rządom Roberta Peel. Zwymyślawszy wreszcie O’Conella, Fracuzów i prezydenta Polka i pochwaliwszy Wellingtona, zakończył, polecając oskarżonego pobłażliwości przysięgłych.
Prezes kazawszy starem u Milesowi powstać, spytał się go, czy niema co do dodania na swoją obronę.
— Jestem niewinny, — odpowiedział Miles, spoglądając pewnym i pogodnym wzrokiem na torfiarza.
Na twarzy tegoż, od chwili zeznania, malowała się straszna rozpacz. Siedział nieruchomy, schylony jakby przygnębiony ciężarem wyrzutów sumienia.
Aczkolwiek nie śmiał się obrócić ku ławce oskarżonych, uczuł jednak spojrzenie starego Milesa i zadrżał jak gdyby rażony nożem w serce. Otworzył usta, słowa mu się same cisnęły, nie czuł się na siłach, wytrwał dalej w krzywoprzysięstwie. Ale w chwili, gdy już się może miał odezwać, usłyszał suchy i pedantyczny głos Jozuego Daws.
— Fałszywych świadków7 wieszają zarówno tutaj jak w Londynie, szkoda by było tych biednych dzieci.
Gib zakrył sobie twarz rękami i zamilkł.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Przysięgli jednomyślnie wydali wyrok śmierci. Tłu m rozszedł się w ponurem milczeniu. Miles Mac-Diarmid, pod eskortą srogiego Allana i dobrodusznego klucznika Nickolas, który się uśmiechał łagodnie, odprowadzony został wewnętrznemi korytarzami trybunału, zapełnionymi ciżbą niższych urzędników sądowych.
Pięciu synów towarzyszyło mu.