Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/160

Ta strona została przepisana.

cie szlachetną Ellen, powiedźcie jej, że radbym był ucałować jej ręce przed zejściem z tego świata, powiedźcie jej, że wam przekazałem i moją miłość i moje poświęcenie dla niej i że będzie szczęśliwą, wielką i czczoną dopóki jeden z synów Diarmida pozostanie przy życiu! Co się tyczy Natty, Dana i Jermyna, powiedźcie, że im wybaczam dzisiejszą nieobecność. Natty i Dan są tęgie chłopaki, mój piękny Jermyn wyrośnie na człowieka, mam w Bogu nadzieję. Szczęśliwym byłem starcem i zacnych miałem synów!
Głos jego zadrżał nieco gdy wymawiał te słowa, a tłumione jego wzruszenie, przeniknęło do głębi serca dzieci.
Miles potarł ręką czoło.
— Czy pamiętasz Morrisie, — r ekł, — jak pewnego dnia Gib Roe przybył do naszego domu? Byliśmy bardzo biedni podówczas, urodzaj nie dopisał, nie było bydląt po drugiej stronie sznura, ale biedny Gib płakał, bo jego dzieci marły z głodu w bagniskach.
— Oddałeś mu wszystko co jeszcze pozostało u nas ojcze, — rzekł Morris.
— Dałeś mu, — dodał Michey, — chleba by nakarmił dzieci i przyodziewek by je okrył.
— A to on cię zabija, — rzekł Owen.
Miles wzniósł oczy ku niebu.
Gniew tryskał z twarzy młodych ludzi, i odezwali się z słowami zemsty.
Morris tylko zozostał równie spokojnym jak i jego ojciec.
— Jak on musiał cierpieć, — rzekł starzec, — zanim się zdecydował spełnić tę zbrodnię. Jak często i jak długo głód jego dzieciom musiał dokuczać. Czyście zauważyli w sali sądowej, bladość lica Giba i wychudzone twarzyczki jego dzieci? Och! ta nędza! ta nędza! która zabija naszą piękną Irlandyę i hańbi ją!
Czoło Milesa pochyliło się i czas jakiś milczał. A gdy znowu głos zabrał, to dla tego, by żądać od synów przebaczenia winy torfiarzowi i jego dzieciom.
Moi kochani, — rzekł następnie podnosząc w górę swoją piękną patryarchalną głowę, — jesteśmy dzisiaj już wszyscy mężczyznami i nie potrzebujecie mnie do kierowania waszemi krokami w życiu. Wiem, ze jesteście zacni ludzie i dobrzy chrześcianie. Umierając, jedno tylko mogę wam dać zlecenie: Kochajcie Irlandyę, jak najdroższą matkę, poświęćcie na jej usługi i siły ciała i zapał serc waszych. Żyjcie dla niej, umiejcie dla niej umrzeć!
Odsunął jedzenie stojące przed nim i złożył ręce wybielałe po długiej bezczynności w więzieniu.
— Irlandya! — rzekł głosem, w którym się całe jego namiętne przywiązanie do kraju malowało. — Irlandya! święta ziemia, którą Bóg karci dzisiaj, w swej sprawiedliwości, ale którą pocieszy jutro! Będziecie żyć jeszcze dosyć długo, szczęśliwe dzieci, by się doczekać świętych czasów ojczyzny! Gdyż zwyciężymy, ja wam to powiadam, a Bóg kładzie tylko słowa prawdy, w usta tych, którzy mają umierać. Od Londonderry aż do Kochu, od Dublina aż do ujścia Shannou, będą Irlandczycy wolni i zamożni. Święta wiara katolicka będzie królować, a herezya zwyciężona pójdzie po za morza kryć swój wstyd i hańbę. Prawa nie będą do nas przychodzić z Londynu, miasta zepsutego i zbrodniczego, lecz w Dublinie zasiadać będzie na nowo odzyskany parlament. Irlandya, zaliczona znowu w poczet narodów otrzyma swój sztandar starożytny i walczyć będzie pod hasłem swojego starożytnego krzyku bojowego. O szczęśliwi, stokroć szczęśliwi! ci, którzy ujrzą szlachetną Erin, budzącą się z długiego snu i wypędzającą Anglika hańbiącego swą obecnością mury w świetnych zamkach naszych praojców! Pracujcie dzieci! bądźcie cierpliwi i silni! zbawienie ojczyzny spoczywa w rękach jej synów!
Twarz Milesa jaśniała natchnionym zapałem. Głos jego brzmiał donośny i potężny. Synowie słuchali ze czcią słów jego, przywiązując do nich przesądną wiarę.
Ten głos ojca, stojącego nad grobem był dla nich głosem proroczym.
Starzec zwrócił się do portretu O’Connella, przylepionego do muru więziennego.
— Wszystko to się spełni, — rzekł, — wierzę te mu, wiem o tem, kiedy Bóg, w swem miłosierdziu zesłał nam tego wielkiego, pokojowego oswobodziciela. Czasy próby już minęły i wolni synowie nie zechcą wierzyć, w jakiej niewoli żyli ich ojcowie. Jaka chwała, dzieci, jaka siła, jakie szczęście czekają was w przyszłości!
Podniósł szklankę do ust i wypił, skłoniwszy się w milczeniu przed wizerunkiem O’Connella. Potem odsunął zdała wypróżnioną szklankę.
— Usta moje nie skosztują już jednej kropli więcej tego napoju, — rzekł. — Wychyliłem ostatni mój toast. Teraz moje dzieci, musimy się rozstać. Jeżeli to prawda, że sędziowie przyspieszyli wykonania wyroku, pragnę ostatnie chwile poświęcić mej duszy.
Morris usłyszawszy pierwsze słowa wymówione przez starca, zadrżał, jak człowiek zbudzony wśród marzeń biciem zegara, który mu przypomina, że nadeszła godzina spełnienia obowiązku.
Bracia zamienili między sobą niespokojne spojrzenia. Słońce chyliło się już na widnokręgu i oświecało wnętrze więziennej celi ukośmemi promieniami.
Na dworze słychać było głosy więźniów wypuszczonych na podwórza, dla wieczornej przechadzki.