Młoda dziewczyna stała wciąż za firanką u okna w mieszkaniu Jozuego Daws. Przyglądała się zamyślona tej dziwnej uczcie, odprawianej niemal pod jej okiem.
Z pomiędzy biesiadników tej pogrzebowej stypy, jednego zwłaszcza nie traciła z uwagi. Godziny mijały i nie spostrzegała ich biegu, jej duże niebieskie oczy, nie odrywały się od bladej twarzy Morrisa Mac-Diarmida.
Biedna Frania! I ona także bardzo pobladła, zamiast uśmiechniętej nadziei i słodkich marzeń, tylko smutek pozostał w jej sercu.
Naraz roztargniony wzrok jej stał się baczniejszym. Potarła palcem szybę zaciemnioną parą jej ust. Morris szybkim ruchem wydobył z zanadrza jakiś przedmiot, którego Frania rozpoznać nie mogła.
Wydało się młodej dziewczynie, że Morris przygląda się bacznie wszystkim ruchom ojca. Rzeczywiście, gdy tenże odwrócił się do okna, by rozpoznać godzinę po położeniu słońca, Morris szybko schwycił jego szklankę, wsypał w nią coś i postawił ją na stole.
— Synowie moi, — rzekł starzec, — czas już byście odeszli.
Mac-Diarmidowie wstali.
Morris wziął dzbanek pełen jeszcze i napełnił wszystkie szklanki.
— Rosa gór naszych, jest zdradną przyjaciółką, — rzekł stary Miles, uśmiechając się i wstrząsając białą głową. — Nie chcę już pić synu Morrisie, ksiądz lada chwila nadejdzie, a potrzebuję być przy zdrowych zmysłach, by rozmawiać z Bogiem.
Zakłopotanie i obawa odbiły się na twarzach młodzieńców.
— Ostatni toast, — szepnął Michey.
— Nie, — rzekł Miles stanowczym tonem. — Nie jesteśmy u siebie w domu, gdzie sen nocny rozpraszał odurzenie potenu. Będę czuwał do rana, a potrzebuję zebrać wszystkie moje siły, wobec ostatniej godziny. Dzieci, idźcie już.
Mac-Diarmidowie stali w milczeniu, ze spuszczonemi głowami, Morrisowi pot kroplami wystąpił na skronie.
Chybił szczęśliwą sposobność i ta mu się z rąk wymykała, nie wiedział jak ją na nowo uchwycić.
— Ojcze, — rzekł naraz, — opowiadałeś nam często bohaterską śmierć naszego przodka Patryka Mac-Diarmid, zabitego przez tyrana Jerzego III i który przed śmiercią wezwał swych dwunastu synów, by wypili wraz z nim toast na cześć Irlandyi.
Oczy Milesa, już spokojne i poważne, znowu zabłysły ogniem. Schwycił swą szklankę i podniósł ją ponad głowę:
— Patryk Mac-Diarmid tak postąpił, prawda! A ten ostani toast nie przeszkodził mu umrzeć jak świętemu, przyciskając krzyż pański do ust. Na kolana dzieci! na kolana!
Starzec ukląkł i przyłożył rękę do serca.
— Erinn go Braegh! — rzekł!
I wychylił szklankę jednym tchem.
— Erinn go Braegh! — powtórzyli młodzi Mac-Diarmidowie, a twarze ich zajaśniały radością.
Napój, który stary Miles wypił, zawierał proszek kupiony przez Morrisa u aptekarza za dwa szylingi i sześć pensów. Skutek jego był piorunujący. Starzec miał zaledwie czas spostrzedz, jakiego podstępu użyli synowie by go ocalić.
Zdołał jednak jeszcze podnieść się na nogi, ale padł zaraz w objęcie Morrisa, który położył go na sienniku.
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/161
Ta strona została przepisana.