Gałęzie szpaleru poruszyły się przez chwilę, poczem pozostały nieruchome. Może to daniel spłoszony skoczył wśród zarośli, może wiatr zawiał od morza.
Ellen przyspieszyła jednak kroku i pociągnęła za sobą majora na kraj przylądka. Mortimer, idąc po tych ślizgich skałach, tracił resztę sił swoich.
— Nie mogę dalej, — rzekł.
— Już dochodzimy, — odpowiedziała Ellen.
Skierowała się ku szczelinie dającej wstęp do galeryi Olbrzyma. W chwili, gdy już wejść miała, zawahała się i zatrwożyła, za kilka godzin rzeczywiście Molly-Maguires mogli tu przyjść na zwykłą swoją schadzkę.
Ale Ellen nie miała wyboru, Mortimer wycieńczony, potrzebował spoczynku. Przytem w galeryi było tyle skrytek, tyle ciemnych zaułków i zagłębień, nieznanych nawet sprzysiężonym, że obiecywała sobie módz ukryć majora przed wszystkiemi oczami, nawet gdyby niespodziewane zebranie spiskowców zaskoczyło ją nagle. Przed nocą miała w każdym razie zamiar, porzucić to schronienie.
W drodze, użyła Ellen całej swej wymowy, by przekonać majora, że nie powinien wracać, natychmiast do Galway. Opowiedziała mu co słyszała tego samego ranka.
Wieści te, sprzeczne z sobą i nacechowane zwykłą przesadą ludu, były jednak prawdziwe, gdy donosiły o zaciekłej zawziętości Crazera i władz protestanckich. Jedni twierdzili, że Percy miał być oddany pod sąd, drudzy zaś, że zostanie poprostu rozstrzelany, jako schwytany na gorącym uczynku zdrady.
Wiadomości powyższe wywołały skutek, który biedna Ellen powinna była przewidzieć. Energia majora, na chwilę osłabiona cierpieniem fizycznem, obudziła się wobec groźby.
Na błagania Elleny, odpowiadał wymaganiami honoru, który mu kazał stawić się przed sądem.
Ellen ustąpiła. Umówili się tylko, że major zaczeka do nocy, by módz samemu stawić się przed radą wojenną, nie narażając się by go miano aresztować po drodze jak zbrodniarza.
Do Galway mieli się dostać na kucykach, które przez całą noc pasą się w górach.
Do Galeryi Olbrzyma nie ma innego wejścia, prócz wązkiej szczeliny u podnóża Ranach.
Major sam jeden, byłby zabłądził wśród tego nieznanego labiryntu, ale Ellen niejednokrotnie zwiedzała przy świetle pochodni wnętrze pieczary i umiała się w niej kierować jak w biały dzień. Wzięła Mortimera za rękę i zaprowadziła go wśród ciemności, do jednego z licznych zagłębień, wyżłobionych przez czas w skale. Rozłożyła swój burnus na ziemi i zasiedli oboje.
To nie daniel skaczący w gęstwinie, poruszył gałęźmi szpaleru przy alei prowadzącej do pałacu Montrath; ani nie wiatr wiejący od morza. W chwili gdy Ellen i major, zapuściwszy się między skały, zniknęli za szczytem przylądka, blada twarz Jermyna Mac-Diarmid, ukazała się wśród rozsuniętych liści.
Szedł za młodą parą od folwarku, miarkując swój chód według ich chodu, kryjąc się za drzewami rosnącemi przy drodze, pełzając wśród trawy, gdy drzew nie było i prześlizgując się w ślad za nimi, jak jeden z tych dzikich Indyan, polujących na ludzi, których dziką i straszną cierpliwość, tak Cooper poetyzować lubi.
Trzymał w ręku nabitą broń.
Niejednokrotnie już broń ta, mimowoli niemal spuszczała się, szukając miejsca, w którem by ramie Elleny nie osłaniało Percy-Mortimera.
Ale palec Jermyna zatrzymywał się zawsze, nie śmiejąc pociągnąć cyngla.
Tak strasznie drżała mu ręka! Ellen była tak bliską majora!
W chwili gdy uciekająca para skryła się po za skałami, które jak olbrzymie izbice zasłaniają podmywaną wciąż podstawę przylądka, Jermyn wyszedł z gęstwiny.
Na jego wzburzonej fizyognomii odbiły się wszystkie wzruszenia tej gonitwy, podczas której każda minuta nowe mu przynosiła udręczenie. Na przedwcześnie zestarzałych jego rysach, widać byłe jeszcze więcej cierpienia niż nienawiści. Od czterech godzin patrzał jak Ellen ramieniem swem podtrzymywała chwiejne kroki jego rywala.
Prześlizgnął się też między skałami, konwulsyjnie ściskając lufę od swej fuzyi.
Dostał się na wybrzeże w chwili, gdy mundur majora zniknął w szczelinie pieczary.
Usta jego uśmiechnęły się gorzko.
— Wiedziałem dobrze, że zdradziła przed nim naszą tajemnicę! — szepnął. — to kocha, ten się oprzeć nie umie. Czyż i ja, nie zdradziłem także, za jednem słowem ust jej!
Oparł kolbę o ziemię, a ręce na lufie. Sztywny wzrok utkwił w otwór pieczary.
— Ona córka królów! — rzekł, — a on nędzny Anglik!
Dreszcz przeszedł po całem jego ciele, jednym skokiem znalazł się przy szczelinie i wślizgnął się niepostrzeżony.
Pełzając przebył wązki korytarz, wszedł po trzech naturalnych schodach wytworzonych w skale i wsunął głowę do galeryi.
W olbrzymiem podziemiu słychać było dobrze rozmowę młodych ludzi. Nie zamieniali czułych zwierzeń w tej chwili.
— Usłucham cię Perćy, — mówiła Ellen. — Za kilka godzin będziesz w Galway i daj Boże by niewinność twoja zwyciężko wyszła wśród podłych zasadzek nienawiści.
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/164
Ta strona została przepisana.