Jessy leżała na środku komnaty, biada i nieruchoma, ale jeden z chlebów owsianych napół zjedzony, dowodził, że skorzystała ze spóźnionej wspaniałomyślności Pata.
Crackenwell obrócił latarnię na cztery strony, by oświecić wszystkie części więzienia. Montrath śledził wzrokiem za światłem.
Crackenwall ruszył ramionami.
— Trudno przeczyć, — rzekł, — że ten apartament cokolwiek pozostawia do życzenia, ale przyzwyczajenie milordzie! A mała miała czas przyzwyczaić się do niego.
Morris patrzał i przysłuchiwał się. Te zimne barbarzyńskie słowa nie powiększyły gniewu jego. Jeszcze sam nie wiedział jak postąpi. Skupiał siły fizyczne i umysłowe.
Wsunął głowę tylko do otworu wyłamanego przez Crackenwella. Wzrok swój utkwił w Jessy, którą mu milord i jego wspólnik zasłaniali na wpół.
Crackenwell ukląkł i przyłożył rękę do serca uwięzionej.
— Prawdę powiedziawszy, — rzekł, — serce nie bije nazbyt silnie. Zdaje mi się żeśmy zawcześnie przybyli. Poczekawszy kilka godzin jeszcze, uniknęlibyśmy kłopotu szukania dla małej nowego schronienia.
Posunął ręką po wychudzonej piersi Jssy i doszedł aż do szyi. Głowa biednej dziewczyny była w tył wywrócona, Crackenwell długiemi swemi palcami otoczył kark jak pierścieniem. Spojrzał się lordowi Montrath prosto w oczy.
Latarnia stojąca na ziemi oświeciła twarz jego na której można było wyczytać dyabelskie pytanie.
Morris wytężył wzrok, gotów skoczyć każdej chwili.
Jessy za dotknięciem ręki plenipotenta, otworzyła oczy, lecz wnet je zamknęła przestraszona.
— Nie, nie, — szepnął lord Jerzy z przestachem, — jeżeli ją chcesz zabić Robercie, to czekaj aż ja wyjdę.
Crackenwell uśmiechnął się z pogardą. Palce jego ściskały się coraz bardziej koło szyi Jessy, która jęknęła żałośnie.
Morris dostał się do wnętrza izby i stanął przed dwoma zbrodniarzami. Nie miał innej broni prócz swego kija, a lufy dwóch pistoletów błyszczczały za pasem u Montratha.
Crackenwell pierwszy usłyszał kroki Morrisa.
— Pat, nikczemny łotrze! — zawołał, — jak śmiesz szpiegować twoich panów. Strzel do niego milordzie! Zabij go jak psa, albo zostaniemy na jego łasce!
Powstał szybko puściwszy szyję Jessy, która zrobiła wysilenie by powstać i oparła obie ręce o ziemię. Skierował światło latarni na mniemanego Pata, Montrath odwiódł kurek od pistoletu.
Zamiast Pata ujrzeli obydwaj z osłupieniem wysokiego mężczyznę, który szedł z głową wzniesioną do góry i pewnym krokiem.
Crackenwell zaklął i wydobył długi nóż, który miał za pasem.
Montrath był podłym, tylko wobec wspomnienia o swej zbrodni. Groźby wspólników czyniły z niego tchórza. Wobec niebezpieczeństwa odzyskał męzką zimną krew.
A że jak każdy dżentelmen, strzelał dobrze z pistoletu, wymierzył prosto i śmiało w piersi intrusa i pociągnął za cyngiel. Strzał padł, ale w chwili gdy proch zapalał się, zaświstał kij Morrisa i szybko mignął w powietrzu.
Kula zgniotła się o kamienną ścianę.
Broń wypadła z ręki milorda, która strzaskana zwisła wzdłóż biodra.
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/169
Ta strona została przepisana.