— Nie bierz drugiego pistoletu milordzie, — rzekł rozkazującym tonem młodzieniec, — albo zginiesz natychmiast.
Na odgłos strzału, Jessy, zbyt osłabiona, padła znowu na ziemię, jęknąwszy głęboko. Zamglony wzrok jej nie poznał Morrisa.
Crackenwell przeciwnie, poznał go dobrze i schylił głowę, skrzyżowawszy ręce na piersi.
— Milordzie, — rzekł, widząc że Montrath mimo zakazu sięga po pistolet, — masz tylko już jedną rękę, nie próbuj stawiać oporu. Mamy do czynienia z Morrisem Mac-Diarmidem i dyabeł wie kto go tu przysłał. Najlepiej teraz jest zastosować się do jego woli.
— Jest nas dwóch przeciw jednemu! — zawołał Montrath wyciągnąwszy na pół pistolet z za pasa.
Morris trzymał kij wzniesiony.
Crackenwell rzucił się na Montratha i powstrzymał go.
— Wstrzymaj się milordzie! — rzekł, — czterech ludzi nie podoła Morrisowi Mac-Diarmid. Walka skończona, kapitulujemy.
Montrath opierał się czas jakiś, potem spuścił oczy i stał zachmurzony i nieruchomy.
Morris namyślał się przez chwilę. Ci dwaj ludzie byli na jego łasce, a głos rozsądku go uprzedzał, że jak ich wypuści, to mogą stać się bardzo niebezpiecznymi.
Ale Jessy leżała bez zmysłów na zimnej podłodze.
Blada i wychudzona twarz jej, zdradzała wycieńczenie po tak długiej męce.
Jedna chwila zwłoki mogła stać się dla niej zabójczą.
Morris odebrał bez oporu pistolet lordowi Montrath i zatknął go za swój pas. Potem, nie wyrzekłszy ani słowa, wskazał palcem otwór w murze, wykuty przez Crackenwella.
Pan plenipotent nie kazał sobie powtarzać dwa razy niemego rozkazu. Pociągnął za sobą lorda Jerzego aż do otworu, po za którym znikli niebawem.
Znalazłszy się po drugiej stronie muru odetchnął z zadowoleniem.
— Jesteśmy zgubieni, — rzekł Montrath.
— Nie jeszcze, — odrzekł Crackenwell. — Mogło to być przed chwilą, gdybyśmy byli pod maczugą tego dzikiego dyabła. Lecz teraz.... Ale wydobądźmy się ztąd przedewśzystkiem, gotów się jeszcze namyśleć i wciąż mi się zdaje, że nam następuje na pięty.
Morris został się w więzieniu obok zemdlonej Jessy. Bicie jej serca były tak słabe, że ich ręka Morrisa nadaremnie szukała. Widząc ją tak nieruchomą, zlodowaciałą i zsiniałą, sądził, że umarła i straszna rozpacz go ogarnęła.
Czyżby po to tylko przybył, by być obecnym jej konaniu?
On, który na drodze do Kilkeran wyprzedził dragonów, wyrzucał sobie gorzko, że szedł za wolno.
Na chwilę jego siły tak opadły, że nie był wstanie podnieść Jessy by ją zanieść na łóżko. Ciężar wynędzniałej istoty był jeszcze za wielki dla jego ramienia, osłabionego trwogą i zwątpieniem.
Wreszcie pod drżącą ręką położoną na piersi Jessy, uczuł słabe bicie serca.
Tchu mu zabrakło, tak wielką była jego radość, zwrócił ku niebu oczy napełnione łzami wdzięczności i błagał Boga o przebaczenie, że zwątpił o Jego miłosierdziu. Odwaga wróciła mu naraz. Uczuł się silnymi Podniósł Jessy z ostrożnością, z jaką nigdy matka nie unosiła swego niemowlęcia, złożył ją zwolna na łóżku i pobiegł umoczyć chustkę w zimnej wodzie.
Zwilżył nią skronie i czoło Jessy.
Jednocześnie, zdjąwszy swe szaty, rozgrzewał niemi zdrętwiałe ciało biednej dziewczyny. Jakże była ona zmienioną! jak cierpienie wyryło swe znamię na jej policzkach! Wieleż długich i srogich udręczeń wypisanych było na tem czole! Ale mimo to, jakże była piękną jeszcze, ile słodyczy wśród śladów męczeństwa!
Rozgrzewała się powoli. Morris pochylony nad twarzą narzeczonej, uczuł lekki powiew. Był to oddech Jessy.
Serce młodzieńca gwałtownie zabiło.
Oddech stawać się coraz silniejszy! podnosił piersi, usta się otworzyły; biedne rączęta, na których pod przezroczystą skórą, widać było niebieskie żyłki, poruszyły się zlekka. Morris był tego pewnym.
Matko Najświętsza i Chryste Jezu! ileż modlitw dziękczynnych przyrzekał, ileż obfitych motków konopi miało zostać zawieszonych u świętych sklepień w parafialnym kościele w Knockderry!
Jessy wracała do życia. Lekki rumieniec zabarwiał powoli na jej lica.
Morris przyglądał się jej, śledząc z radością za postępem powrotu znaków życia.
Ale naraz twarz uśmiechnięta zachmurzyła się. Zapomniał o milordzie i o jego plenipotencie!
Wspomnienie o nich przyszło mu nagle na myśl, odwrócił głowę ku otworowi, jakby się spodziewał, że ujrzy zjawiającą się wrogą postać.
Niczego nie zobaczył i cicho było na korytarzach.
Z ust Jessy wydobył się dźwięk jakiś. Morris odwrócił się żywo. Znowu zapomniał o swej obawie.
Radość jego była szaloną. Jessy poruszyła się na łóżku i otworzyła piękne swe oczy. Patrzała na Morrisa, jak gdyby spodziewała się ujrzeć po przebudzeniu jego twarz ukochaną. Zarzuciła mu ręce na około szyi, uśmiechnęła się i pocałowała go. Długo trzymali się w uścisku. Słów im brakło.
Morris zerwał się nagle i schwycił pistolet. Usłyszał jakiś głuchy gwar od strony, gdzie było schronienie Pata.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Montrath i Crackenwell wyszedłszy z więzienia, [wdrapali się na górę po tej drabinie, którą Morris do-