plecach starego Milesa Mac-Diarcnida od drzwi więzienia w Galwaya, aż do folwarku Mamturh.
Złożył uśpionego starca na łóżku Owena i wypił dzbanek potenu. Następnie puścił się w drogę z powrotem wywijając swym ogromnym kijem.
Gdy przybył na wybrzeże, był jednak trochę zadyszany; ale namiętnie lubił swoje powołanie, jak tylko się dowiedział, że wypadnie znowu zapalić kaganiec, nabrał zaraz ochoty.
Około jedenastej wieczorem, spiskowcy przesunęli się przez krzaki sąsiadujące z pałacem i przeskoczyli przez kratę od parku. Podpalacz, odpocząwszy widocznie, wyłamał drzwi pałacu kilkoma uderzeniami siekiery. Wówczas rozpoczęła się scena gwałtu i dzikiego tryumfu, nikt już nie miał strachu, upojenie zemsty, ogarnęło najmniej śmiałych.
W mgnieniu oka, wrzeszcząca i rozkiełznana tłuszcza przebiegła cały pałac od piwnic aż do strychu. Szukano Montratha, Crackewella i Maryę Wood. Znaleziono tylko tę ostatnią, śpiącą przy butelce z arakiem. Gdy ją schwytano, nie okazała ani zdumienia ani obawy. Nie pytała nawet jakim sposobem ten tłum dostał się tutaj o tej godzinie. Tylko gdy jeden z napastników, chciał się zaznajomić z jej butelką, Marya wyskoczyła z łóżka i pięścią odepchnęła zuchwalca, butelka pozostała w jej posiadaniu, wsadziła ją pod pachę i poszła ze zwycięzcami, nie stawiając oporu.
Lord Jerzy i jego plenipotent gdzieś zniknęli. Nikt w pałacu nie wiedział dokąd się udali, a przestraszeni lokaje, którzy na pierwsze wezwanie pootwierali swoje pokoje, nie umieli objaśnić, gdzie się ich pan mógł ukryć.
— Podpalmy pałac, — zawołał Mahony, — jeżeli siedzą w jakiej dziurze, to dym ich wykurzy!
Myśl ta podobała się wszystkim i jednogłośnie zawołano:
— Podpalmy pałac!
W kilka minut później rzeźbione buażerye wiły się i trzaskały a szyby w oknach pękały za gorejącemi ubrankami. Nic nie pozostało ze wszystkich wspaniałości pałacu Montrath. Jednocześnie podpalono wszystkie piętra i wszystkie pokoje.
Z pięknych mebli francuskich pozostał tylko popiół, obrazy mistrzów ginęły w płomieniach, wszystko zgorzało, nawet elegancki romansik biednej milordowej Montrath.
Sprzysiężeni wynieśli się, uprowadziwszy z sobą Maryę Wood, jej czterech lokai i całą służbę lorda Montrath.
Jak zwykle otoczyli rzędem palący się pałac. Tym razem nie tylko dla tego, by przyglądać się swemu dziełu, ale byli przekonani, że lord Jerzy ukrył się wraz z swym plenipotentem w pałacu i czekali aż obaj wyjdą.
Przy bramie, naprzeciw alei, umieszczono więźniów pod strażą Mac-Duffa i kilkunastu włościan z Knockderry. Pomiędzy więźniami znajdował się jeden, który nie pochodził z pałacu. Według swego zwyczaju, sędziowie z Galway nie troszczyli się już o Giba, jak skoro po złożeniu świadectwa, już im nie był potrzebnym. Zaś sprzysiężeni, także według zwyczaju, czynili co tylko było w ich mocy, ażeby schwytać Giba, nie dla tego, że był krzywoprzysięzcą, ale że dradził stowarzyszenie.
W Irlandyi panuje przekonanie, że Ciocia Molly-Maguire wszystko widzi.
Gib ukrył się jak mógł, czekając na spełnienie przyrzeczeń Jozuego Daws. Molly-Maguire znalazła go i siedział teraz związany na murawie, między dwojgiem swych dzieci.
Nie mówił ani słowa, był jakby ogłupiały z rozpaczy.
Mała Su i mały Paddy płakali przez całą drogę, teraz łzy im już oschły i spoglądali w osłupieniu na gmach w płomieniach.
Ale pewnie nie bawili się tyle co Marya Wood! Marya Wood trzęsła się z radości, klaskała i śmiała się na całe gardło. Żałowała tylko, że nie urządziła sobie wcześniej tego pociesznego widowiska.
Tymczasem Michey i jego bracia nadaremnie wyczekiwali na ukazanie się lorda Jerzego. Niepodobna było go odnaleźć i cel wyprawy był dla nich chybiony, gdyż Marya Wood badana w pierwszej chwili, ruszyła tylko ramionami, odmówiwszy wszelkiej odpowiedzi.
Pożar już był tak ogarnął cały gmach, że nie można było przypuszczać, by jakakolwiek żywa istota, w nim pozostała jeszcze.
Michey i jego bracia usunęli się na stronę i naradzali między sobą.
Wtedy to ujrzeli dwóch ludzi wychodzących z ruin zamku Diarmidów.
Michey natychmiast poznał lorda. Pobiegł naprzód a bracia za nim. Montrath i Crackenwell zostali schwytani. Wielka była radość w obozie sprzysiężonych.
— Do galeryi Olbrzyma! Do galeryi!
Wszystkim tym ludziom tak długo gnębionym nędzą, pilno było widzieć, upokorzonego i leżącego u nóg ich, owego chciwego pana, który wczoraj jeszcze ogładzał ich, w ich biednych chatach. Mieli przytem wydać sąd na zdrajcę, zgromadzenie zapowiadało się wspaniale i na długo miało pozostać w pamięci.
Sprzysiężeni, rozwinięci w łańcuch na około pałacu, zaczęli się zbierać w gromadki by odejść główną aleją. Zanim jednak ruszyli, rzucili jeszcze raz okiem na pałac.
Olbrzym Mahony wystąpił z szeregu i poszedł ku zgliszczom. Przez chwilę, olbrzymia jego postać odbijała czarno na czerwonem tle pożaru.
Stanął przed główną bramą i wsadził w ziemię długą tykę, którą trzymał w ręku. Na szczycie tej tyki przybitą była tablica z owym złowieszczym napisem, którym Molly-Maguire zwykli ogłaszać dokonaną zemstę. Czytano na nim wielkiemi literami:
Działo się to w chwili, gdy Morris uszczęśliwiony, śledził na twarzy swej narzeczonej postępy powrotu do życia, a to o kilka kroków ztamtąd pod ruinami starego zamku.
W folwarku Mamturh stary Miles spał jeszcze pod wpływem opium zażytego gdy wznosił ostatni toast, podczas własnej stypy obchodzonej w więzieniu w Galway. Spał głęboko w pustem mieszkaniu. Zamiast licznej rodziny, która kwitła niedawno pod jego dachem, pozostała pod nim tylko biedna dzieweczka, w żyłach której nie było i jednej kropli królewskiej krwi Diarmidów.
Peggy czuwała drżąca w opustoszałej sali. Czekała na Ellen, swą ukochaną panią, na sześciu młodzieńców, których lubiła i na Katti, poczciwą żonę Owena, która jej w codziennej pracy dopomagała.
Ale nikt nie wracał, ani szlachetna Ellen, ani sześciu Diarmidów, ani Katti!