Fenella zrobiła słodkie oczy.
— Prawd a! — szepnęła, — nigdym się nie spodziewała znaleźć tylu przystojnych mężczyzn w tym przeklętym kraju. Mają w sobie coś silnego i poetycznego zarazem. Lecz niech Bóg nad nami czuwa! Irlandya jest papiezką.
Frania była zadumaną.
— Jakież mogły być wrażenia tych dzikich ludzi, — pomyślała, — gdy widzieli nas obie, moją siostrzenicę i mnie, przesuwające się po murawie nad brzegiem jeziora? Mają oni swoją północną poezyę; ich bardowie już opiewali zapewne naszą chwałę na bohaterskich harfach, porównywując nas z boginiami, które zstąpiły z chmur. Chciałabym czytać ich wiersze.
— O czem tak myślisz Gib? — zapytał nagle p. Dawsesq.
Biedny Roe spuścił zamyśloną głowę na piersi. Może myślał o tych swobodnych dniach nędzy, gdy szedł wśród wielkich bagien, nie troszcząc się o głód, nie zważając na zimno i śpiewając stare pieśni bardów Zielonej wyspy. Wzrok swój wlepił w ponurą fasadę rudery. Daws zwrócił też oczy w tę stronę, lecz nic nie dojrzał prócz zadymionych ścian i wytartych konturów starych rzeźb obrosłych mchem.
Blada zaś zwykle twarz Giba, była pokrytą rumieńcem.
— Co Wasza Wielmożność każe? — rzekł ze drżeniem.
Widząc jednak, iż poważna fizyognomia jego towarzysza, nie dradza żadnego podejrzenia, dodał:
— Myślałem, iż Paddy, biedne niewiniątko nie ma czem przykryć pleców i że mała Su, nie może stanąć przed sądem, naga jak jest, śliczne stworzenie.
— Masz słuszność, — pospieszył odpowiedzieć Daws i sięgnąwszy do kieszeni wyjął z niej kilka sztuk złota.
Zapadłe oczy Giba Roe ożywiły się na widok pieniędzy a brzęk ich, mile połechtał jego uszy.
— Och! — zawołał, powtarzając energicznie to irlandzkie zaklęcie, — och! och!
— To dla ciebie, — rzekł Daws, — będziesz miał za co kupić odzież dla dzieci.
Roe schwycił pieniądze i wpuścił je do kieszeni swego dżentlemańskiego surduta.
— Zdrowie Waszej Wielmożności! — zawołał z zapałem, — arrach! zdrowie tej pięknej pani i tej ślicznej panienki och! dzieci widziały pożar, biedne cherubiny! Przecież z Kilkenny do Moiny nie ma więcej niż sto mil!
— Ciczej! chłopcze, ciszej! — rzekł Jozue.
Gib postawił kubek i zamilkł.
Od czasu do czasu drzwi sali otwierały się i w progi wstępowała solennie jakaś poważna osobistość. Większość z przybywających miała pod pachą olbrzymie biblie. Niebawem wszystkie krzesła w sali zostały zajęte. Był tam prokurator O’Kir, gruby tłuścioch, który obdzierał nielitościwie swoich klientów ku większej chwale prawdziwej wiary, był też sędzia Mac-Foot, autor widzeń na jawie i abstrakcyi ciała, przybyli również wójt Payne, zacny chrześcianin, który miał zawsze w pogotowiu jaki wyjątek z pisma Ś-go dla przytoczenia go biednym, proszącym go o jałmużnę, pomocnik wójta Murwo, porucznik Peters, kornet Dickson i administrator Crackenwell.
Cała śmietanka towarzystwa z Galway.
Wypito już nie mało, głowy jednak jeszcze rozgrzane nie były. Wszyscy zachowywali przybrane maski, sztucznej powagi.
Fenella Daws kończyła już szóstą filiżankę herbaty, w której maczała szerokie grzanki z masłem. Rzecz niepojęta, ile jadła pochłonąć są w stanie te eteryczne istoty, żyjące wyłącznie poezyą. Zajadając, puszczała wodze swej wymowie.
— Zapewne Franiu, — mówiła, wywracając białkami, — widziałaś to wszystko jak prosta, poczciwa dziewczyna, ale brak ci moje dziecko, tego czegoś, które ja tak w wysokim posiadam stopniu, tego daru dopatrzenia się we wszystkiem pięknej strony, owego boskiego zmysłu, świętego ognia... rozumiesz mnie?
— Tak jest pani.
— Dla ciebie przyroda, to tylko ziemia i trawa Zycie przesuwa się przed twemi oczami jak dramat bez namiętności. Ta scena wzruszająca, której byłyśmy świadkami na górze podczas ludowej zabawy, na tobie nie zrobiła żadnego wrażenia!
Frania usiłowała uśmiechnąć się, lecz głębokie wzruszenie odmalowało się na jej twarzy:
— O przypominam sobie, — rzekła, — przypominam, co za szlachetna odwaga!
— A jakie magnetyczne spojrzenie, Franiu! Jak on potrafił zapanować nad tym tłumem wrzeszczącym na koło niego! Słyszałam trzask kijów i jęki mieszające się z przekleństwami.
— A był sam jeden przeciw wszystkim! — rzekła Frania.
— Sam jeden! w swoim złocistym chełmie, przepasany jedwabną szarfą i w purpurowym mundurze.
Frania spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— Mówisz pani o majorze Percy Mortimer? — zapytała.
— A o kimże miałabym mówić?
— Ja zaś, — odpowiedziała Frania, nie spuszczając oczów, — ja mówię o jego zbawcy, o Morrisie Mac-Diarmid.
— O tym człowieku w popielatej opończy! — zawołała Fenella śmiejąc się, — o tym prostaku z kijem, o tym chłopie!...
Niebieskie oczy Frani zabłysły z oburzenia.
— O nim właśnie, — odpowiedziała, — o tym człowieku, który bezbronny stanął pomiędzy śmiercią
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/18
Ta strona została przepisana.