Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Jezue nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone, to co widział jednak było tak niezwykłem i tak nieokreślonem, iż zdziwiony zwrócił się do Giba Roe, spodziewając się, iż mu on wyjaśni ową dziwną tajemnicę.
— Co to jest? — zapytał.
Roe spojrzał się na niego, udając niewiniątko.
— Co takiego? proszę Waszej Wielmożności.
— Ta głowa?
Gib otworzył zdziwione oczy.
— Nie widzę żadnej głowy, — odpowiedział.
— Panie, — powtórzyła w tej chwili Fenella Daws z dramatycznym gestem, — będziesz odpowiedzialny za wszystko co się stanie dwóm słabym kobietom.
— Niech żyje Jakób Sulliwan! — wrzeszczano w tłumie.
— Niech żyje Jego Wysokość lord Jerzy Montrath, jego zacny protektor!
— Panie! panie! — jęczała nieszczęsna Fenella.
Frania wstała i przyglądała się ciekawie wzburzonej tłuszczy. W jej pięknych niebieskich oczach nie było śladu obawy. Tłuszcza wrzeszczała dalej.
— Niech żyje związek!
— Związek i przewaga protestantów!
— Zdrowie porucznika Petersa!
— I zacnego chorążego Dickson!
— I szanownego junkra Brown!
— Niech dziabli porwą O’Connela i jego szczekaczy!
Wśród największej wrzawy drzwi od sali nagle się otworzyły i mężczyzna, przybrany także w mundur dragonów, zjawił się na progu. Był to oficer, wyższej rangi w paradnym mundurze, w hełmie i z szarfą haftowną złotem. Prawą rękę nosił zawieszoną na tęblaku. Szlify wskazywały, iż miał stopień majora. Niżsi oficerowie, ujrzawszy go, zamilkli natychmiast. A że stanowili główne ogniska, około których skupiała się wrzawa, więc i ich towarzysze zabawy poszli za ich przykładem i w sali zapanowało głuche milczenie.
Pani Fenella Daws przestała jęczeć. Przyglądała się majorowi z niezwykłem zajęciem i wązkie swe usta nadaremnie usiłowała nastroić do wdzięcznego uśmiechu.
W Frani oczach malowała się tylko zwykła jej wiekowi ciekawość.
— Och! — mruknął Gib Roe, — to piękny Anglik zaprawdę!
Jozue Daws oderwał wzrok od fantastycznej istoty, którą był od kilku minut zajęty, zwrócił się do drzwi wchodowych i złożył majorowi, który go nie widział, uniżony ukłon.
— Panie Peters, — rzekł major tonem komendy, — panie Brown i panie Dickson, proszę wyjść ztąd.
Trzej młodzi ludzie, aczkolwiek napół pijani, zabierali się spełnić rozkaz. Ale inni biesiadnicy, otaczający ich ze wszech stron, nie mogli mieć w równym stopniu poczucia dyscypliny wojskowej. Zamiast ich wypuścić, ścisnęli szeregi i wrażenie spowodowane zjawieniem się majora, poczęło słabnąć powoli.
— Czego chce od nas ten człowiek? — pytano.
— Czyż mamy jakie ukryte choroby, któremi moglibyśmy zarazić żołnierzy Jej Królewskiej Mości?
— Czyż już nie można bez ubliżenia sobie, porozmawiać z nami i wypić szklankę ponczu?
— Zostańcie z nami panowie, niech sobie major idzie do dyabła.
Trzej młodzi oficerowie spuścili głowy i milczeli.
— Panie Dickson, — powtórzył major, — panie Brown, panie Peters, proszę wyjść.
Szmer ro zległ się po sali. Wszyscy zwrócili zagniewane oczy na teg o człowieka, który wyniośle nie zwracał najmniejszej uwagi na życzenia przedniejszych mieszczan z Galway. Fenella znowu załamała ręce i przygotowywała się zemdleć, jeżeli się po temu sposobność zdarzy.
— Nie ma nic piękniejszego, — szeptała, — jak ręka na tęblaku.
Jozue Daws kiwał głową, nie tracąc poważnej swej miny.
Gib Roe otwierał oczy, przyglądał się złotym haftom przybysza, recytując całą litanię wykrzykników irlandzkich. Major stał nieruchomy, o kilka kroków od progu.
Był to mężczyzna około lat trzydzietu, wzrostu średniego, a proporcyonalne kształty jego, zdradzały niezwykłą siłę. Nie miał jednak w postawie nic atletycznego, a obcisły mundur zarysowywał zgrabną elegancką postać.
Czerwony kolor jego munduru, silnie uwydatniał matową bladość twarzy. Miał on piękne regularne rysy, czoło wyniosłe i dumny wyraz fizygnomii.
A wszystko jakby osłonięte maską zimną i nieruchomą.
Usłyszawszy dwa razy powtórzony rozkaz przez swego przełożonego, podkomendni oficerowie, przyzwyczajeni do posłuszeństwa, usiłowali się przebić przez tłum by się dostać do drzwi. Ale te wszystkie mózgownice irlandzkie, u których surowy purytanizm jest tylko pozornym, były nadmiarę zagrzane trunkiem. Protestanci w Irlandyi, mają nadto takie wysokie wyobrażenie o swem znaczeniu, iż szczerze wierzą, że żołnierze angielscy po to tylko istnieją, by prześladować katolików, nic też dziwnego, iż mieszczanie z Galway nie mogli znieść cierpliwie podobnej zniewagi. Człowiek, który powinienby być ich naturalnym sprzymierzeńce, obchodzi się z nimi w podobny sposób, to nie do zniesienia.
A nie pierwszy to raz major Percy Mortimer zaleca swoim oficerom, by się trzymali zdala od klubu oranżystów. Widocznie major nie sprzyja klubowi,