Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/26

Ta strona została przepisana.

której czworo czy pięcioro dzieciaków bawiło się na ziemi.
— Żono, — zapytał Podpalacz, — czy nikt tu nie przyszedł?
— Nikt, — odpowiedziała Magda smutnym głosem. — Któżby miał przyjść do nas, kiedy pełno poteenu na ulicy i gdy rozdają ciastka owsiane przed każdym szynkiem.
— Zaczekajmy nie niego, — rzekł Mahony do Jermyna, — niebawem nadejdzie.
Najmłodszy z synów Diarmida był w kwiecie tej młodzieńczej piękności, której wierne odmalowanie stanowi największy urok poezyi starożytnej. Rysy jego, zachowały jeszcze naiwną słodycz lat dziecinnych, zdawało się też, że tylko dziecinne sny mogą postać na pogodnem czole, ocienionem długiemi blond włosami, którychby mu najpiękniejsza z dziewic pozazdrościć mogła.
A jednak widać było, iż Jermyn utracił już wesołą swobodę lat młodzieńczych.
Miłość, która odmładza starców, dojrzewa wcześnie w sercach młodzieńczych. Jermyn kochał, Jermyn był zazdrosny, a to podwójne cierpienie być zazdrosnym w wieku, gdy serce wrażliwe boleje strasznie za najmniejszą raną. Jermyn objął głowę obiema rękami i przyglądał się olbrzymowi, który spokojnie zapalił fajkę.
— Jakąż miał minę, gdy kamień ugodził w pierś jego? — zapytał Jermyn.
— Jaką minę? — odpowiedział Mahony, — za wsze tę samą, którą znasz dobrze Mac-Diarmidzie, taką jaką będzie miał w dniu swego wesela i w dniu swojej śmierci. Mosha! mój synu, czyś ty widział kiedy by ten człowiek zmienił fizyognomią?
— Nie przeląkł się? — szepnął Jermyn.
— Czy się przeląkł? Nie, na honor mój chłopcze! nie przeląkł się bardziaj dzisiej, niż roku zeszłego, gdy dziesięć obnażonych nożów błysnęło koło jego piersi. Zabiją go w końcu niezawodnie mój synu, ale go nigdy nie przestraszą.
Jermyn potarł ręką czoło.
— Dzielny on i odważny, — pomyślał głośno.
— Nie wiem, — odpowiedział olbrzym. — Ludzie mówią, — iż jest z dyabłem w zmowie. Ja zaś przypuszczam, iż umie czarować. Gdyż mówmy seryo Mac-Diarmidzie. Jakże wytłómaczyć inaczej postępowanie twego brata Morrisa?
Jermyn nic nie odpowiedział.
— Już trzy razy, — mówił dalej Mahony, — Morris przyszedł mu z pomocą. Gdyby nie on, otwarcie ci to wyznam, już by dawno major poniósł do piekieł swoją bladą twarz i nieruchome oczy. Niezawodnie Morrisowi czar rzucił.
Jermyn milczał wciąż, a olbrzym prawił dalej, strząsnąwszy popiół z fajki.
— Widzisz serce moje, nie wszystko idzie jak potrzeba w domu Mac-Diarmida. Stary ojciec, jest stronnikiem O’Conella, a nas uważa za zbójców. Nie gniewam się o to, zresztą to święty człowiek i siedzi za nas w więzieniu, lecz Morris, dzielny chłopak jednak! został zaczarowany jak Bóg w niebie! Rzekłbyś, że go już kaganiec przestrasza. Chce z nas zrobić żołnierzy, ma bouchal! a tymczasem już trzy razy stanął między nami i czerwonym mundurem! A Owen mój synu! Owen, który pojął za żonę Katti Neale, córkę lordowego agenta.
— Nie miała już schronienia, — przerwał Jermyn, — a kochał ją.
— Kochał! — mruknął Mahony, — wielka racya! ale powiadają, że w waszej rodzinie jest jeszcze jedna osoba, która także pozwala sobie kochać!...
Jerzy ścisnął konwulsyjnie rękę olbrzyma, brwi mu się zmarszyły, twarz jeszcze bardziej pobladła.
— Milcz! — szepnął rozkazującym tonem.
— Dobrze, dobrze, — odpowiedział Mahony z uległością. — Ci, którzy to mówią, mylą się może, a przy tem ta szlachetna pani stoi po nad nami.... Magdo, moja kochana, ucisz dzieci, albo je zduszę własnemi pięściami. W każdym razie, tyś nasz Mac-Diarmidzie i jestem przekonany, iż w całem hrabstwe Connanght, nie ma człowieka, któryby z równą jak ty przyjemnością wyprawił majora do wszystkich dyabłów!
— To niebezpieczny wróg Irlandyi, — rzekł Jermyn rumieniąc się.
Olbrzym uśmiechnął się złośliwie.
Arrah! mój synu, podzielam zupełnie twoje zdanie. Ale otóż i Dan powraca z więzienia.
— Jakie wiadomości przynosisz od ojca? — za pytał Jermyn.
Dan miał twarz smutną.
— Złe, — odpowiedział, nie przestępując progu. Mac-Diarmid cierpi, a odmawia wszelkiej ulgi. Wyrzeka się wolności, byle tylko nie sprzeciwić się rozkazom O’Conella. Nic nie może zmienić jego postanowienie. O’Conell! wiecznie O’Conell. To bóg jego.
— Biedny ojciec! — rzekł Jermyn.
— Niech Bóg nad nim czuwa! — dodał Mahony, to święty człowiek.
— A stronnicy O’Conella, — dodał Dan z goryczą, — śpiewają wesoło po ulicach, podczas gdy starzec opuszczony cierpi. Chodź Jermynie, już późno, czekają na nas w domu.
Jermyn wstał, zamienił kilka słów z Mahonym i uścisnął mu dłoń, poczem wyszedł wraz z bratem.
Oranżyści i katolicy pili tymczasem dalej i rozprawiali w szynkach i na ulicy. Obydwaj Mac-Diarmidowie przeszli przez miasto szybkim krokiem, spoglądając z jednakowem uczuciem pogardy na zabawę obydwóch stronnictw. Przeszli, nie przyłączywszy się do żadnej grupy, nie przemówiwszy słowa do nikogo.