Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Dan i Jermyn, wracając z Galway, pierwsi przestąpili przez próg.
Jermyn obejrzał, się po sali niespokojnym wzrokiem.
— Nasza szlachetna kuzynka jeszcze nie wróciła? — zapytał.
— Ellen zabawiła się na.spacerze dłużej niż zazwyczaj, — odpowiedział Owen, — będziemy na nią czekać.
W kilka minut później wrócił z pola parobek Joyce z małą Jeggy. Sam i Letrry weszli tuż za nimi. Katti wydobyła kartofle z kociołka i postawiła je na stole.
Jermyn niecierpliwię spoglądał na drzwi.
Drzwi otworzyły się wreszcie, wszedł niemi Morris.
— Czy Ellen nie idzie za tobą bracie? — zapytał Jermyn.
— Ja przychodzę zdaleka, — odpowiedział Morris, — ale słyszałem tentent konia u stóp gór, szlachetna Ellen zapewne za chwilę powróci.
Zaledwie wymówił te słowa, gdy drzwi n a nowo otwarto. W progu ukazała się Ellen.
Mac-Diarmidowie skłonili się, jak zwykle z oznakami czci i przywiązania.
Młoda dziewczyna spuściła kaptur swego czerwonego burnusa i przeszedłszy przez izbę, siadła na zwykłem swem miejscu, odmówiwszy wprzódy łacińską modlitwę. Mac-Diarmidowie poszli za jej przykładem. Biesiada rodzinna odbywała się smutnie i w milczeniu.
Jedzono pośpiesznie i cicho, Wypito zdrowie starego Millesa. Ellen zaledwie dotknęła skromnej strawy, nic się nie odzywała, a na pięknej jej twarzy, która przez ubiegłe miesiące jeszcze bardziej pobladła, wyczytać można było głęboką troskę. Biesiadnicy nie przerywali jej milczenia i marzeń. Katti Neale wstawała od czasu do czasu by jej usługiwać jak królowej. I rzeczywiście, siedząc, na pierwszem miejscu, otoczona czcią i objawami miłości obecnych, wyglądała prawdziwie jak królowa.
Jermyn jeden odważył się śledzić uparcie chciwem okiem za ową walką uczuć, które się naprzemian na twarzy młodej dziewczyny malowały.
Po wieczerzy, odmówiła wieczorną zwykłą modlitwę, pocałowała w czoło Katti, uścisnęła ręce przybranym braciom i odeszła do swej komnaty. Katti i Owen udali się też na spoczynek, pozostało w izbie tylko pięciu braci i Joyce, który się rzucił w-kącie na słomiane łoże.
— Wstawaj, — rzekł do niego Morris — i napełnij dzbanki potenem. Tej nocy, tylko kobiety spać będą pod dachem Mac-Diarmida.
Joyce spełnił natychmiast rozkaz, postawił pełne mosiężne dzbanki na stole, na około którego bracia zasiedli na nowo, każdy na zwykłem swem miejscu, z wyjątkiem Morrisa, który zajął krzesło ojcowskie, jakgdyby się mianował naczelnikiem i głową rodziny. Miał postawę stanowczą i poważną, widać było, iż oddawna już, ujął ster rządów pomiędzy braćmi.
— Michey wraca tej nocy, — rzekł, — wiem o tem. Będziemy na niego czekać, a gdy światło zabłyśnie na szczycie Ranach-Head, pójdziemy wszyscy razem. Jakże wiadomości przynosisz z Tuam, Larry?
— W Tuam, — odrzekł zagadnięty, — kije były w robocie, gdyż kilku urwisów przybyłych ż Ulster, chciało zbyt głośno wyśpiewywać chwałę Jakóba Sulliwana. Percy Mortimer udał się tam z swymi dragonami dla zaprowadzenia porządku.
— Sam, — pytał dalej Morris, — co się dzieje w Headfort?.
— Krzyczą i piją, — odpowiedział Sam, — biedni ludziska, z kubkiem potenu w ręku, zapominają o jutrze i nie myślą, że po chwilach upojenia powrócą nędza i głód.
— A w Galway co słychać Dan?
— Trzeba by się o to spytać naszej szlachetnej krewnej Ellen, — odezwał się z goryczą Jermyn, — widziałem dziś rano jej czerwony burnus w Cloddagh, a że wróciła ostatnia....
— Ciszej, chłopcze! — rzekł Morris surowo.
— W Galway, — mówił Dan, — nikt o nas nie myśli bracie. Mogliby Anglicy powiesić Mac-Diarmida, nikt by dla tego i kropli wódki nie uronił. Wrzeszczą na cześć Wilhelma Derry! Oczekują na O’Conella i szaleją zawczasu.
— Są tacy nieszczęśliwi! — szepnął Morris, sparłszy głowę na dłoni.
— Są tacy nieszczęśliwi, — mówił dalej po chwili milczenia, — iż bicia własnych serc nie czują. Powiadają, iż więzień uwolniony po długich latach zamkięcia, nie może ani wstać, ani poruszać zesztywniałych członków. Chociaż wolny, leży bezwładnie na ziemi. Każą mu iść precz, on się nie rusza. Wspomnienie kajdan ciąży mu jeszcze. Myśmy bracia, podobni do niego i trzeba będzie chyba trzasku piorunów, by nas zbudzić z naszegouiśpieńia.
— Są — podli! — rzekł Sam z pogardą.
— O nie! — zawołał Mortis, podczas gdy — oczy ogniem mu błysnęły — oni są dzielni, ale tyle cierpieli! Nie gardź nimi Sam! a przedewszystkiem nie oddawaj się zwątpieniu, dopóki godzina stanowczej próby nie nadejdzie. Naszem zadaniem jest podnieść ich, myśmy powinni obudzić, ich uśpione dusze, rozżarzyć w nich ową straszną nienawiść, która ma się stać zbawieniem Irlandyi. Widzieliśmy jak biorą broń do ręki dla spełnienia prywatnej zemsty i powiedzieliśmy sobie, stańmy na ich czele, zwróćmy ostrze irlandzkich noży przeciw prawdziwym wrogom Irlandyi, zamieńmy podpalaczy w żołnierzy i niech ostatnie pokwitowanie, które nieszczęsna Erin podpisze dumnej Anglii, będzie bitwą i... zwycięztwem!