Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/3

Ta strona została przepisana.
POKWITOWANIE O PÓŁNOCY.
Powieść
PRZEZ.
PAWŁA FEVALA.

I.
Biesiada irlandzka.

Stary Mac-Diarmid posiadał folwark siedmiu akrów obszaru, położony nad brzegiem jeziora Corrib o kilka mil od Galwoy. Dom jego znajdował się na wysokości czterechset do pięciuset stóp nad powierzchnią wód w jeziorze i stał na stoku ostatniej góry z łańcucha Manitkurs, rozciągającego się na zachodniej granicy prowincyi Connanght w Irlandyi.
Wesołe kępy drzew, które go otaczały zielonym wieńcem, nadawały mu cechę dobrobytu i szczęścia.
Był on większym od zwykłych siedzib irlandzkich, zwłaszcza w tej biednej prowincyi Connanght, w którrej ludzie rodzą się i umierają w chałupach, zaledwie zdatnych do pomieszczenia bydła.
Dom Mac-Diarmida składał się z głównego korpusu, który zapewne kiedyś stanowił sam w sobie oddzielne mieszkanie i z dwóch skrzydeł dodanych następnie.
Dla dania odrazu czytelnikom wyobrażenia o rzeczywistym stanie tego budynku, powiemy, iż był on mniej wart od obory pierwszego lepszego folwarku angielskiego. W hrabstwie Connanght uchodził niemal za wspaniałą siedzibę, lecz w jakimkolwiek innym kraju, każden poczytywałby go za ruderę.
Działo się to w listopadzie, około siódmej wieczorem. Nastała ciemna noc. W głównej izbie mieszkania Mac-Diarmida, na stole oświeconym dwiema świecami, ustawiono kilka dymiących się misek. Do tej, więcej niż skromnej uczty, zasiadł stary gospodarz z swymi ośmioma synami i z młodą dziewczyną. Przy szarym końcu stołu, siedzieli parobek, mała dzieweczka i jakiś obdartus w łachmanach, który formalnie pożerał.
W izbie choż dużej, nie było innych mebli prócz krzeseł otaczających stół. Krzesła te były dwojakiego rodzaju, proste pieńki dla synów i słój, a dla starca i młodej dziewczyny drewniane fotele z oparciem. Po lewej stronie starca stał trzeci podobny fotel nie zajęty. Na ścianie wisiała półka prawie całkiem opróżniona, a nad zadymionym kominem dwie fuzye założone na krzyż.
Po prawej stronie stołu, który nie stał w samym środku izby, wyciągnięty był sznur od jednej ściany do drugiej. Za tym sznurem, towarzystwo innego rodzaju zajęte było spożyciem wieczornej strawy. Najprzód piękna krowa, która zdawała się bardzo delikatnie obchodzić z oszczędnie wymierzoną jej trawą, a od czasu do czasu rzucała na biesiadującą rodzinę przyjacielskie spojrzenia. Następnie trzech baranów z długą wełną spało spokojnie w kącie. Wreszcie duży czarny wieprzek wpychał łakomie swój ryj w mieszaninę z konopich liści i obierzyn z kartofli.
Zwierzęta te znajdowały się w zwykłej swej kwaterze i nie próbowały przechodzić po za wyznaczoną im granicę.
Pod stołem, dwa tęgie psy, jako uprzywilejowani słudzy i przyjaciele domu, brali udział w wieczerzy.
Misy były napełnione gotowanemi kartoflami, których mączyste mięso wyglądało między szczelinami popękanej skórki. Przed każdym z biesiadników stał drewniany kubek, a tu i owdzie kilka dzbanków cylindrycznej formy, napełnionych ulubionym Irlandczyków napojem, mocnym i palącym poteen. Starzec i młoda dziewczyna mieli kubki mosiężne. Przed tą ostatnią stał dzban z czystą wodą.
Brak mebli zastępowała znaczna ilość ozdób różnego rodzaju porozwieszanych na ścianach. Przy słabem świetle trzcinowych świec, można było dojrzeć, że dwanaście obrazów świętych pańskich, a obok nich blade twarze kilku ofiar politycznych, którym pobożna pamięć współobywateli, wytworzyła historyę i legendę.
Obszerna ta sala, mimo owych pospolitych rycin