Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— I ten człowiek ją zabił! — rzekł Larry.
— A nie powiedziałeś jeszcze, iż ją pomścisz bracie! — dodał Sam.
Michey uśmiechnął się, rad widocznie, iż kto inny jego myśl podziela.
— Kto wie czy bym ją nie był kochał więcej niż Irlandyę, mówił dalej Morris, cichym niemal szeptem, schyliwszy głowę na rękę. — Na samą myśl o szczęściu, o którem z nią marzyłem, dusza moja mięknie, wola słabnie i czuję łzy na powiekach. Ach! bracia moi! jak ja ją kochałem! Przed chwilą, uniesiony namiętnością, czułem, iż szalone słowa napełniają mi usta i chcą się wyrwać na zewnątrz. Nie wiele już brakowało, bym dla mej prywatnej egoistycznej zemsty, poświęcił pomstę Irlandyi.
Morris zamilkł. Synowie Diarmida słuchali niepewni co czynić; starali się zrozumieć.
— Życzeniem naszego brata, — rzekł Michey, marszcząc brwi, — jest, aby morderstwo Jessy zostało zapomnianem i aby Mac-Diarmidowie, którzy nie umieli jej ocalić, nie potrafili również jej pomścić.
Pod badawczem spojrzeniem Morrisa, Michey poczerwieniał i odwrócił głowę.
— Życzeniem mojem jest, by Mac-Diarmidowie poświęcili się wyłącznie dla Irlandyi i twierdzę, iż żaden Mac-Diarmid nie ma prawa szukać prywatnej zemsty, póki Irlandya cierpi.
Morris wyprostował się na krześle rodzica, czoło jego błyszczało łagodną i spokojną energią. Zapanowało milczenie. Pierwszy Sam podał rękę naczelnikowi rodziny.
— Mac-Diarmidzie, — rzekł, — twój umysł sięga dalej niż nasze, wierzę ci i spełnię co rozkażesz.
Inni bracia poszli za przykładem Sama. Michey uścisnął mu też rękę.
— Bracie, — rzekł z westchnieniem. — Widzę żem błądził, ale stał mi wciąż w myśli grób, na którym wyczytałem nazwisko naszej Jessy.
Morris powstał i zbudził parobka, który spał w kącie na słomie.
— Idź zobacz, — rzekł do niego, — czy widać światło na szczycie Bonach-Head.
Joyce wyszedł i wrócił za chwilę.
— Światło jest zapalone, — rzekł.
— Idźcie uprzedzić naszego brata Owena, — mówił dalej Morris, — dzisiaj upływa miesiąc od dnia jego małżeństwa. Musi wziąć się znowu wraz z nami do dzieła i spełnić swoje zadanie.
Joyce otworzył drzwi zabudowania, w którem dawniej mieszkał stary Miles, a które teraz służyło za siedzibę dla Katty i Owena. Tenże usłyszawszy wymówione swe imie, wstał natychmiast i z poddaniem się wysłuchał rozporządzeń Morrisa.
— Katti będzie bardzo nieszczęśliwą, gdy nie mogł jej powiedzieć dokąd się udaję. Pomyśli, iż już jej nie kocham... ale niech się stanie według twej woli bracie.
Morris uścisnął mu rękę.
— Idźmy zatem, — rzekł, — ty Jermynie zostaniesz w domu.
Jermyn już był na progu, zatrzymał się i spojrzał podejrzliwie na Morrisa.
— Chcesz jeszcze ocalić Mortimera! — szepnął zmarszczywszy brwi.
— Dług mój już spłaciłem chłopcze, — odpowiedział Morris, — i życie Mortimera należy do jego wrogów.
— Czemuż mi nie pozwalasz towarzyszyć wam?
— Gdy pozostawiamy dwie kobiety pod dachem Diarmidów bracie i córka naszych królów, szlachetna pani potrzebuje mieć straż, któraby nad jej snem czuwała.
Jermyn schylił głowę i odstąpił ode drzwi. Bracia jego wyszli wraz z parobkiem. Pozostawszy sam jeden w obszernej izbie, położył się na słomie i zamknął oczy. Świeca trzcinowa dopalała się na stole, oświecając bladem światłem zakopcone ściany i obrazy świętych porozwieszane na nich. Sklepienie ginęło zupełnie w cieniu, jak również i zwierzęta, które spały po drugiej stronie sznura.
Naraz drzwi od mieszkania Ellen otworzyły się i młoda dziewczyna przeszedłszy cicho przez próg, zbliżyła się zwolna do Jermyna, leżącego na słomie.
Szła z gołą głową, z rozpuszczonemi włosami spadającemi na białą jej suknię, pod fałdami której zarysowywała się kształtna jej kibić.
Świeca ożywiona powiewem powietrza, rzuciła jaśniejszy promień i oświeciła łzę zawisłą na długich rzęsach Ellen. Lecz niebawem światło przygasło i tylko wśród zmroku widać było wzniesioną dumnie głowę młodej dziewczyny, podczas gdy spokojny oddech uno sił zlekka jej piersi pod czerwonym burnusem.


IV.
Córka królów.

Pokój, w którym mieszkała Ellen, był o wiele mniejszy i niższy od izby, służącej za salę jadalną dla całej rodziny Diarmidów. Gołe ściany przykrywały tu i owdzie pospolite ryciny, ułożone jednak z pewnym artystycznym smakiem, a przy wyborze ich dawano widocznie pierszeństwo wyobrażeniom starych legend, opromienionych wiarą i poezyą.
Wśród kilku skromnych mebli, zwracała na siebie uwagę staroświecka szafa z czarnego rzeźbionego drzewa, której kształt ciężki i masywny, świadczył o kilkowiekowej przeszłości. Czas naznaczył swem niszczącem piętnem postacie przedstawione na płaskorzeźbie, nie łatwo było rozpoznać jaką one scenę wyobrażać miały i najwprawniejszy znawca nie mógłby odgadnąć myśli artysty; kilka jednak figur pozostało