Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/42

Ta strona została przepisana.

im usłyczeć stąpania tuż, po za nimi. Ktoś jeszcze zbliżał się zwolna z tej strony z której przybyła Ellen.
Księżyc oświecał jasno wybrzeże. Można było sądzić, iż to szlachetna córka królów po raz drugi zjawiła się wśród skał, dążąc do galeryi Olbrzyma. Była to również kobieta, która białą swą suknię zakryła czerwonym burnusem a twarz jej ginęła pod kapturem. Nie szła pewnym krokiem, lecz chwiejnym i powolnym. Idąc płakała.
Doszła wreszcie do podnóża skały i na pół omdlała oparła się o nią.
Pochyliła w tył głowę, kaptur spadł jej na ramiona i promienie księżyca oświeciły bladą twarz Katti Neale.
Stała czas jakiś, zimno zaczynało ją przenikać, usta boleśnie uśmiechnięte, powtarzały imie Owena.
Nikt nie przyszedł zastąpić Patryka Mac-Duff na czatach. Katti Neale oparła się o krawędź szczeliny, prowadzącej do galeryi.
Za szczeliną zastępującą wrota znajdował się wązki i nizki korytarz, a za nim naturalne schody o kilkunastu stopniach.
O dwadzieścia kroków dalej, płonął olbrzymi ogień wciąż podsycany suchemi gałęźmi karłowatych sosen. Nie było innego światła prócz tego ogniska, z którego unoszące się gęsto kłęby dymu, rozchodziły się pod czarnem sklepieniem pieczary. Na około ogniska siedzieli ludzie odziani w najrozmaitszy sposób. Najwięwiększa z nich część była okrytą łachmanami, drudzy mieli na sobie pospolite opończe, niektórzy byli okryci owymi czerwonymi burnusami, stanowiącymi zwykłe wierzchnie okrycie kobiet irlandzkich.
Za ogniskiem, na prawo od wejścia znajdowała się estrada, a na przodzie tejże, stał olbrzymiego wzrostu mężczyzna okryty czerwonym burnusem. Za nim znajdowało się ze dwadzieścia osób, których twarze były zasłonięte płachtami płóciennemi.
Cała ta grupa była malowniczo oświecona płomieniami, jak również i dwa pierwsze rzędy zebranego tłumu, trzeci ginął już w półcieniu, następne były zupełnie ukryte w ciemności. Niepodobna było, chociażby w przybliżeniu, obliczyć ilość uczestniczących w tem nocnem zgromadzeniu.
Słychać było wrzawę tłumu z daleka, ale objąć go okiem, stawało się niepodobieństwem. Tylko gdy wrzucono nowy pniak sosnowy do ogniska i płomień buchał rzucając ku niebu tysiące iskier, cienie nocy rozdzierając się na chwilę, ukazywały tysiące twarzy, zapełniających fantastyczne głębiny. Jednocześnie kryształowe sztachety groty jaśniały błyskotliwem światłem. Kolumny i wysokie ściany były jakby obsypane gwiazdami. Naraz wszystko gasło. Noc ogarniała całą grotę, tłum ginął wśród ciemności.
Pieczara ta była znaną pod nazwą galeryi Olbrzma. Legenda głosiła, iż Ranach, Connor, Donnal, Diarmid i wszystkie olbrzymy z mitologii irlandzkiej, wyprawiali w niej bachanalie, zanim Ś-ty Patryk rozwpoczął w hrabstwie Connanght, swoje pokojowe zdobycze.
Ludzie zebrani koło ogniska, byli to Płatnicy o północy.
Przechodząc z hymnu do prostej powieści, musimy wyznać, iż meeting sprzysiężonych Molly-Maguire nie odpowiadał w zupełności przepychowi rozsianemu przez przyrodę w galeryi Olbrzyma. Ostry zapach tytoniu mięszał się z dymem sosnowych pni, tworzącym ciężki obłok ponad głowami. Zaraz przy wejściu uderzała silna woń wódki i wyziewów kwaśnego potenu. Ze wszystkich stron rozlegał się wśród ciemności brzęk szklanek uderzanych o mosiężne dzbanki. Nocne to zgromadzenie dzielnie usiłowało walczyć z wilgocią pieczary i nie obradowało na czczo.
Mało było słychać krzyków wśród tego tłumu. Tylko głuchy szmer rozlegający się wzdłuż galeryi, który odbijając się od ścian był powtarzany przez tysiączne echa. Szmer ten wydawał się raczej wesołym niż groźnym. Ci co pierwsi przybyli, starali się rozgrzać trunkiem długie chwile oczekiwania i znajdowali się w tej wesołej fazie pierwszego upojenia. Większa zaś część obecnych przybywała z Galway i była pijaną od samego rana, piła bowiem dzień cały na cześć Wilhelma Derry, ukochanego kandydata.
— Ciszej! chłopcy, — rzekł olbrzym Mahony, który stał na brzegu estrady w swoim czerwonym burnusie z kapturem i uosabiał w tej chwili ową istotę fantastyczną, Molly-Maguire, której imie wzbudzało postrach w dziesięciu hrabstwach Irlandyi.
— Będziemy milczeć Molly, luba nasza ciotuniu. Arrah! jesteśmy twemi posłusznymi siostrzeńcami!
— Wypijemy jeszcze kubek za twoje zdrowie, zacny Podpalaczu!
— I za zdrowie tych zacnych dygnitarzy, którzy siędzą za tobą i nic nie mówią!
Naboclisch! co za piękne zgromadzenie, — za wołał głos jakiś z głębi galeryi, — rzekłbyś, iż to meeting O’Conella, którego niech Bóg błogosławi! I nie potrzebujemy lękać się deszczu w dodatku!
— Zaśpiewajmy bracia na cześć tych dzielnych chłopców z Kilkenny, z Clare, z Limerick i z Lestrym, którzy przybyli do nas na wybory.
— Niech dyahli porwą wybory! — zawołał Pod palacz grzmiącym głosem, — poczciwi chłopaki z sąsiednich hrabstw, są naszymi miłymi gośćmi. O’Conell niech żyje długie lata, zacny człowiek! Lecz ciocia Molly-Maguire przedewszystkiem! pamiętajcie o tem mili siostrzeńcy!
— A Molly-Maguire, — rzekł jeden z zamaskowanych mężczyzn stojących za olbrzymem, — nie jest krewną ani Wilhelma Derry, ani Jakuba Sulliwana.
Tłum wrzaskliwie zaprotestował: